Czarnecki & Bagińska Adwokaci i Radcowie Prawni sp. k.
O kancelarii
Zakres działalności
Adwokaci
Publikacje
Zasady współpracy
Dla frankowiczów
Artykuły prasowe
Kontakt

Artykuły prasowe


Zazdrość a może głupota? Kanibalizm po adwokacku.

8 sierpnia 2018 r. na pierwszej stronie Rzeczpospolitej ukazał się artykuł zatytułowany „Wrzenie w Palestrze” z podtytułem „Adwokatom, którzy chcą być sędziami Sądu Najwyższego, grożą dyscyplinarki”. Autor artykułu powołując się na przedstawicieli palestry, którzy „coraz głośniej mówią, iż osoby, które wykorzystują sytuację polityczną i kandydują do Sądu Najwyższego, nie powinny nosić tytuł adwokata”. Jeden z adwokatów, całkowicie nieznany w środowisku prawniczym, stąd też pominę jego nazwisko, zdecydował się nawet na złożenie wniosku o postępowanie dyscyplinarne wobec kolegów z warszawskiej izby adwokackiej. Według jego opinii adwokaci naruszyli godność zawodu i powinni być pociągnięci do odpowiedzialności dyscyplinarnej, a pragnę przypomnieć, że sąd dyscyplinarny może karając dyscyplinarnie, pozbawić adwokata możliwości wykonywania zawodu poprzez wydalenie z adwokatury. Wniosek o ukaranie adwokatów nie wzbudziłby tylu emocji, gdyby nie fakt, iż do donosu na swoich kolegów dołączyli działacze funkcyjni Okręgowej Izby Adwokackiej w Warszawie m.in. w osobie wicedziekana Katarzyny Gajowniczek-Prószyńskiej, która nie ma najmniejszych wątpliwości, iż „dziś niszczona jest tkanką Sądu Najwyższego, a ocena postawy osób zgłaszających swój akces do Sądu Najwyższego na pierwszy rzut oka jawi się jako legitymizowanie łamania Konstytucji i zawłaszczania przez władzę wykonawczą obszaru zarezerwowanego przez zasady trójpodziału władzy dla Sądów”. Także według dziekana okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie wszczęcie postępowania wyjaśniającego w sprawie adwokatów ubiegających się o stanowisko sędziego Sądu Najwyższego byłoby uzasadnione. Również inni adwokaci cytowani przez Rzeczpospolitą oceniają jednoznacznie negatywnie decyzję kolegów o kandydowaniu do Sądu Najwyższego. Portal internetowy Onet.pl od wczesnych godzin porannych poświęcił wiele miejsca na swoich łamach zamieszczając informację pod znamiennym tytułem „ Dyscyplinarka dla kandydatów do SN”. W godzinach popołudniowych ze stron Internetu portalu Onet.pl zniknęły katastrofalne informacje o adwokatach, którym grożą sankcje dyscyplinarne za to, iż mieli czelność zgłosić swoje kandydatury do SN, natomiast pojawiła się informacja, rzecznika dyscyplinarnego Warszawskiej Izby Adwokackiej, iż „nie znajduje on żadnego uzasadnienia, by z urzędu wszczynać w tej sprawie choćby czynności sprawdzające”. Cała ta wrzawa wokół kandydatów do SN wywołana przez jedną nieodpowiedzialną osobę nie zasługiwałby na poświęcenie jej nawet chwili uwagi, gdyby nie fakt, iż sprawa dotyczy wyboru przyszłych sędziów Sądu Najwyższego. Po ujawnieniu listy kandydatów do SN pojawiło się wiele nieprawdziwych informacji dotyczących kandydatów mających na celu ich zdyskredytowanie. Oczywiście zgodnie z prawem, jeśli czują się pokrzywdzeni nieprawdziwymi informacjami na swój temat mają możliwość domagania się sprostowania fałszywych informacji, tylko, że w Polskich warunkach tego rodzaju żądaniami media, tj. gazety, portale, stacje telewizyjne i radiowe zbytnio się nie przejmują. Polska to nie USA i w przypadku niesprostowania nieprawdziwych informacji nie grożą żadne poważne konsekwencje. W takiej sytuacji można także iść do Sądu po sprawiedliwość, ale jeżeli ta sprawiedliwość już nadejdzie, a rzadko to ma miejsce, gdyż nie każdy sędzia chce zadrzeć z mediami, to ma to miejsc po kilku latach od wszczęcia procesu, a nawet jeśli już zapadnie korzystny dla pokrzywdzonego wyrok, nakazujący sprostowanie bądź nawet zasądzenie zadośćuczynienia to ma to postać symboliczną, na pewno nie powodując żadnych poważnych konsekwencji dla mediów. Poza tym po kilku latach, już tak naprawdę nikt nie pamięta o co tak naprawdę chodziło. Jestem głęboko przekonany, iż próba wszczęcia postępowań dyscyplinarnych wobec adwokatów ubiegających się o stanowisko sędziego Sądu Najwyższego nigdy nie powinna mieć miejsca. Każdy adwokat spełniając warunki ma prawo ubiegać się o stanowisko Sędziego Sądu Najwyższego bez względu na poglądy, które reprezentuje. Ustawa dotycząca Sądu Najwyższego została uchwalona przez Sejm wybrany w sposób demokratyczny w wolnych wyborach. Ustawa o Sądzie Najwyższym nie została również zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego, a tylko ten organ ma prawo do wypowiadania się o zgodności ustaw z Konstytucją. Ci wszyscy adwokaci, którzy dzisiaj wypowiadają się w sposób niewybredny o swoich koleżankach i kolegach kandydujących do Sądu Najwyższego jakoś nie mieli odwagi by zgodnie z prawem zaskarżyć ustawę o SN do Trybunału Konstytucyjnego, natomiast próbują zastraszyć kandydatów groźbą konsekwencji dyscyplinarnych. To przykład wykorzystywania sądownictwa dyscyplinarnego do zwalczania adwokatów o odmiennych poglądach. Szukanie dyscyplinarnego odwetu na niepokornych adwokatach to wydarzenie bezprecedensowe. Jako adwokat wykonujący ten zawód już prawie 30 lat, nie przypominam sobie nawet w ponurych latach 80 tego rodzaju prób zastraszania. Szczególnie ta uwaga dotyczy adwokatów pełniących funkcje w Okręgowej Radzie Adwokackiej w Warszawie. Są to najczęściej młodzi ludzie nie pamiętający lat 80. Rodzi się więc pytanie, skąd u nich ten bolszewicki sposób postępowania? Skąd te autorytarne ciągoty? Jak to możliwe, że adwokaci sprawujący funkcje w okręgowych radach adwokackich, zarzucając adwokatom ubiegającym się o stanowisko w Sądzie Najwyższym naruszenie godności zawodu, sami zapomnieli o zasadach zapisanych w kodeksie etyki adwokackiej? Czy zdają sobie sprawę z faktu, iż grożąc dyscyplinarką i twierdząc, iż aspirujący do sędziowskiej togi sprzeniewierzyli się ślubowaniu adwokackiemu, wywierają w ten sposób bezprawnie wpływ na stanowisko Krajowej Rady Sądownictwa, która będzie opiniowała kandydatów, a także na Prezydenta RP, który dokonana nominacji na sędziów SN? Tego rodzaju działania nigdy nie powinny się zdarzyć. Byłem i jestem zwolennikiem poglądu, iż nominacja sędziowska powinna stanowić ukoronowanie kariery prawniczej, a nie być jej początkiem. Uważam, że na sędziów, także Sądu Najwyższego należy powoływać doświadczonych życiowo i wyróżniających się wiedzą adwokatów, radców prawnych, prokuratorów i notariuszy. Dlatego będę kibicował tym adwokatom (a niektórych znam osobiście), którzy mieli odwagę zgłosić swoje kandydatury na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego pomimo, że ich poglądy polityczne są nie zawsze zbieżne z poglądami ekipy obecnie sprawującej władzę, gdyż tylko tacy kandydaci tak naprawdę gwarantują pełną niezawisłość sędziowską. Natomiast rady adwokackie, jako organy reprezentujące wszystkich adwokatów, zamiast godnych pożałowania prób deprecjonowania kandydatów na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego powinne zachować neutralność i dystans, w przeciwnym razie zaszkodzą całemu środowisku. Doskonały przykład takiego zachowania pokazały organy przedstawicielskie radców prawnych i notariuszy, jest więc od kogo się uczyć.


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Dlaczego Polacy mało zarabiają ?

      Kandyduję w wyborach do Sejmu i na spotkaniach z mieszkańcami Garwolina, Siedlec czy Pułtuska na pytanie co jest ich największym problemem nie pada odpowiedź, że służba zdrowia, szkolnictwo czy ochrona środowiska. Okazuje się, że problemem numer jeden są niskie wynagrodzenia, nie tylko mieszkańców Mazowsza, ale całej Polski. Jak to jest, przecież większość Polaków pracuje dużo, ciężko i wydajnie. Dlaczego więc sprzedawczyni w Lidlu w Polsce zarabia średnio 2500 zł, a w Niemczech 2500, ale euro. Dlaczego Polacy mało zarabiają ?

      Amerykanin na pytanie skąd bierze się prąd odpowiada, że „ z gniazdka”. Na pytanie „dlaczego Polacy mało zarabiają’’ opowiedziałby bo „pracodawca mało płaci’’. Prawidłowa odpowiedź jest jednakże dużo bardziej skomplikowana.

      Średnie miesięczne wynagrodzenie Polaka jest trzykrotnie mniejsze od wynagrodzenia Niemca, a średnia emerytura nawet czterokrotnie mniejsza. Co jest tego przyczyną? Z pewnością jednym z powodów jest wysokie opodatkowanie. Polak płaci procentowo i kwotowo więcej podatku dochodowego niż Amerykanin. Oprócz podatku dochodowego Polak płaci VAT 23% - jeden z najwyższych w Europie, gdy tymczasem w USA na Florydzie VAT wynosi 7% , a w Szwajcarii 8%. Do zapłacenia jest jeszcze ZUS – 1500 zł, która to kwota dla pracodawców zatrudniających kilku pracowników, a takich to firm jest najwięcej, stanowi często barierę nie do pokonania. Każdy Polak pracujący w sektorze prywatnym pokrywa ze swojego wynagrodzenia pensje osób zatrudnionych przez państwo i samorząd w tym urzędników, prokuratorów, sędziów świadczących często usługi wątpliwej jakości, za które jak w przypadku sądów dodatkowo musimy płacić w postaci opłat sądowych, kancelaryjnych, czy też rekordowo wysokiej opłaty za ksero (1 zł za stronę). W Polsce 23% ogółu pracujących zatrudnionych jest w sektorze publicznym, a w Niemczech 15%. Największymi pracodawcami są urzędy i instytucje publiczne. (Policja – 100 tys., ZUS – 43 tys.). Wartość produkowanych usług przez pracowników tych instytucji jest równa zeru. Do gigantycznej armii urzędników (700 tys.) należy doliczyć bezrobotnych.

      Pomimo 30 lat kapitalizmu wartość dóbr i usług, które wytwarza Polak w ciągu roku jest trzykrotnie mniejsza niż w Niemczech, a w porównaniu z Amerykanami czterokrotnie niższa. Jaka jest tego przyczyna ? Ponieważ w Polsce produkujemy proste produkty i usługi, na które marże są niskie. Najczęściej montujemy gotowe elementy i wytwarzamy produkty o niskim zaawansowaniu technologicznym. W Polsce nie mamy firmy o zasięgu globalnym, natomiast każdy Polak znajdzie produkty tych firm lub usługi. Nawet proste wydawałoby się produkty jak sprzęt ogrodniczy produkowany i sprzedawany jest przez firmy zagraniczne, a nie polskie. Jak można mówić o innowacyjności polskiej gospodarki, jeśli 580 tys. Polaków po studiach w 2017 r. mieszkało w krajach Unii Europejskiej. Prawdą jest, iż po1989 r. powstało wiele prywatnych szkół wyższych, jednakże nastawionych bardziej na zarabianie niż kształcenie. Znacznie zwiększył się wskaźnik osób z wyższym wykształceniem, ale absolwenci tych wyższych szkół to głównie politolodzy, historycy, specjaliści od marketingu i zarządzania. Najlepsze polskie wyższe uczelnie nie plasują się nawet w rankingu 400 najlepszych uczelni na świecie. Polskie instytuty badawcze nie mają większych osiągnięć. Ilość patentów rejestrowanych w Polsce znacznie odbiega od średniej unijnej. Przedsiębiorcy nie chcą płacić za nowe rozwiązania, a uczelnie nie potrafią ich sprzedać.

      W Polsce na większą skalę produkują głównie firmy zagraniczne, które tu zainwestowały przede wszystkim ze względu na tanią siłę roboczą i dotacje państwowe. Przykładem może być bank inwestycyjny J.P. Morgan Chase, który otrzymał z kasy państwowej dotacje w wysokości 20 milionów złotych. Decyzja polskiego rządu jest o tyle kuriozalna, iż to ten bank wielokrotnie uderzał w interesy polskie rekomendując sprzedaż polskiej waluty i wystawiając polskiej gospodarce fatalne oceny. Niemiecki koncern Daimler AG , w którym Polacy niewolniczo pracowali podczas wojny, na otwarcie swojego zakładu również został wsparty dotacją państwową w wysokości 19 mln euro. Polskie firmy, które miały być traktowane na równi z zagranicznymi nie mogą liczyć na dotacje państwowe. Przykładem może być polska firma Ursus, produkująca ciągniki rolnicze, której polski rząd odmówił pomocy. Za to Państwowa Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości hojnie wsparła kwotą 40 mln zł, tak to niestety nie żart, budowę restauracji przez ( i tu bez ironii) naszą prawdziwą chlubę narodową Roberta Lewandowskiego.

      W Polsce nie ma wielkich prywatnych korporacji inwestujących i czerpiących zyski na całym świecie. Spółki skarbu państwa takie jak Orlen –rafineria w Możejkach – czy też KGHM – inwestycja w Chile, jest dobrym przykładem nieudolności i braku kompetencji nominatów partyjnych w roli menadżerów. Polskie prywatne firmy nie mają niezbędnego kapitału, ani też wsparcia. Od Amerykanów a w szczególności Francuzów długo jeszcze będziemy się uczyć jak państwo dba o interesy firm inwestujących za granicą. Polacy najzwyczajniej w świecie nie mają kapitału i nic nie wskazuje, że go będą mieć. Wiele firm ma problemy z płynnością, także tych które są notowane na polskiej giełdzie, przeżywającej od 2008 r. poważny kryzys. W szczególności dotyczy to spółek Skarbu Państwa nieudolnie zarządzanych przez przysłowiowych obajtków. Firmy te są drenowane poprzez fikcyjne umowy sponsoringowe, usługi konsultingowe, prawnicze, gigantyczne wynagrodzenia i odprawy, rozpasane fundusze reklamowe, czy też obowiązkową zrzutkę na Polską Fundację Narodową, z której pieniądze wypływają do stowarzyszeń dobrze żyjących z władzą.

      Polska pomimo 15 lat obecności w Unii Europejskiej należy wciąż do jednych z najbiedniejszych krajów w Europie. Dwie wojny światowe spowodowały, że Polacy nie mieli szans na gromadzenie majątku, a często tracili to co udało się zdobyć z tak wielkim trudem. Jeszcze wcześniej Polska doświadczyła potopu szwedzkiego. Jego katastrofalne skutki porównywalne tylko z gehenną drugiej wojny światowe to gigantyczne zniszczenia, rabunek dóbr materialnych i kulturalnych, znaczne straty w ludności. Z dziesięciu milionów mieszkańców przeżyło sześć. Za wojną nadciągnęła zaraza. 123 lat zaborów to zapaść gospodarcza Polski, której skutki odczuwalne są do dziś. Przemarsze wojsk napoleońskich i nakładane kontrybucje, jak w przypadku Śląska doprowadziły do jego katastrofy gospodarczej.

      Po 1989 r. miała miejsce prywatyzacja majątku państwowego i uwłaszczenie nomenklatury. Dla maluczkich był Program Powszechnej Prywatyzacji, który miał uczynić z Polaków kapitalistów, a który zakończył się kompletną klapą. Narodowe Fundusze Inwestycyjne rozwiązano w 2005 r. Co stało się z ich majątkiem? Kto go przejął? Reforma emerytalna, słynne OFE, jedna z trzech reform za czasów rządów premiera Buzka to, kolejny przykład wyprowadzania z Polski majątku Polaków.

      Od 1989 r. Polska podlega stałej dezindustrializacji. Zniszczone zostały i to nie przez okupanta całe gałęzie przemysłu tak mozolnie budowanego po 1945, a przecież mieliśmy na dobrym technicznym poziomie przemysł stoczniowy, maszynowy, chemiczny, hutniczy, przemysł lekki, instytuty badawcze z dobrze wykształconą kadrą inżynierską. Po 1989 r. Polsce narzucono, a nasze elity polityczne się na to zgodziły, neoliberalny model gospodarki. Polska otworzyła bez okresu ochronnego dla polskich firm (tak jak to miało miejsce chociażby w przypadku Korei Południowej) swój duży 40 milionowy rynek konsumentów. Zagraniczni inwestorzy za ułamek ceny przejmowali polskie państwowe firmy często tylko po to, aby je następnie zamknąć likwidując w ten sposób konkurencję. W tym samym czasie polskie firmy dławione były osławionym popiwkiem tj. podatkiem od wzrostu wynagrodzeń. Wprowadzono sztywny kurs wymiany dolara niezwykle korzystny dla inwestorów zagranicznych, którzy wymieniali dolary po stałym kursie, a następnie umieszczali pieniądze w bankach na wysoko oprocentowanych lokatach, po roku odbierając ze 100 proc. zyskiem. Do 2004 r. przedstawiciele firm zagranicznych mogli wręczać łapówki w Polsce bez ponoszenia odpowiedzialności we własnym kraj za to z możliwością dopisania ich do kosztów uzyskania przychodów. Polska była traktowana przez inwestorów zachodnich tak jak najbardziej skorumpowane kraje Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Zorganizowany system korupcji przy czynnym udziale polskich oligarchów oraz służb specjalnych miał gwarantować jak najszybsze skolonizowanie gospodarcze Polski. Obecnie w Polsce 80% banków jest w posiadaniu inwestorów zagranicznych. Największe sieci handlowe to także domena zagranicy. Media (gazety, radio, telewizja, portale internetowe) w zdecydowanej większości to nie polski kapitał. Nawet wywóz śmieci i odpadów w dużych i średnich miastach zmonopolizowany jest przez firmy zagraniczne, które często nie do końca uczciwie transferują zyski do swoich krajów.

      Najważniejsze gałęzie polskiej gospodarki są w posiadaniu inwestorów zagranicznych, bądź polskich oligarchów. Żaden z nich nie zbudował swojej firmy od podstaw. Najczęściej przejmował majątek państwowy, bądź tak ja w przypadku firmy Optimus doprowadzał do jej przejęcia przy pomocy aparatu państwowego. Taka postawa doprowadziła do drenażu resztek polskiej konkurencyjności oraz spowodowała rozwarstwienie Polaków na niespotykaną skalę. To polskiemu premierowi Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu przypisuje się słowa, iż „pierwszy milion trzeba ukraść, potem zostaje się działający legalnie przedsiębiorcą”.

      Polscy oligarchowie doskonale potrafili się dopasować do systemu nieformalnych powiązań pasożytujących na zasobach publicznych . Klientelizm rozszerzył się na skalę niespotykaną w krajach zachodnich, obejmując polskich oligarchów, firmy zagraniczne, a często grupy przestępcze. Ich działanie nie było by możliwe na co wskazuje choćby afera z podatkiem VAT, bez udziału polityków i to na najwyższym szczeblu. Klientelizm w Polsce ma się doskonale także z uwagi na słabość instytucji państwowych („państwo teoretyczne”), a w szczególności wymiaru sprawiedliwości tj. prokuratury i sądów. Słabość świadomie utrzymywana przez wszystkie rządzące ekipy. Dzięki temu w Polsce można było i nadal można robić gigantyczne interesy nie mając kapitału ani wiedzy, wystarczy licencja na bezkarność. Przykłady ? Fozz, Amber Gold, Get Back, Art –B, Colloseum, WAG, reprywatyzacja nieruchomości warszawskich. Prawdziwi sprawcy tych afer nigdy nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności karnej.

      Odpowiedź na pytanie dlaczego Polacy mało zarabiają jest skomplikowana. Jeszcze trudniejsza jest odpowiedź co zrobić, aby to zmienić, ale o tym w następnym artykule.


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski


Chapeau-bas Panie Rulewski !

     Senator Jan Rulewski zapowiedział, że rozstaje się z Platformą Obywatelską, gdyż nie do za akceptowania dla niego jest zawarcie przez PO kolacji z SLD na wybory europejskie. W tym zachowaniu nie byłoby nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że jedynie Jan Rulewski zdobył się na odwagę jednoznacznego sprzeciwu wobec decyzji PO pójścia do PE , a także do Sejmu wspólnie z SLD. Byłem przekonany, a może zbyt naiwny, iż ta kontrowersyjna decyzji PO spotka się z dezaprobatą, jeśli nie większości to przynajmniej części członków PO. Wprost przeciwnie, odnoszę wrażenie, że działacze i sympatycy PO są wręcz zachwyceni genialnością strategii PO polegającej na zbudowaniu szerokiej koalicji wspólnie z SLD, bo udział w niej PSL, można jeszcze wytłumaczyć, aczkolwiek jest to zadanie dość karkołomne. Wygranie najbliższych wyborów za wszelką cenę stało się dla PO ważniejsze niż wartości na które bardzo często się powołuje. PO zapomniała, że żyją jeszcze ludzie, którzy byli prześladowani w PRL, ale żyją i znakomicie funkcjonują także ci, którzy czerpali profity z przynależności do PZPR i nadal zajmują bez względu na to kto aktualnie rządzi, uprzywilejowaną pozycję. Kilku z nich, jako tzw. „ kandydaci demokratyczni” kandydują do PE. Rozumiem doskonale, jak się czuje Jan Rulewski, gdy dowiaduje się, że z jego okręgu w wyborach europejskich będzie kandydował Janusz Zemke, który gdy wybuchł strajk w marcu 1981 r. w Bydgoszczy jako sekretarz propagandy KW PZPR redagował uchwały potępiające Solidarność. Po 1989 r. Janusz Zemke nigdy nie zdobył się na elementarną uczciwość wykonania pojednawczych gestów wobec Solidarności, a teraz Jan Rulewski ma czynnie pomagać w odnowieniu mandatu panu Januszowi Zemke, roznosić jego ulotki, rozklejać jego plakaty, zachwalając jednocześnie jego kandydaturę. Do takich zachowań został zmuszony Jan Rulewski przez PO, która nie dostrzega niczego niestosownego w promowaniu konformizmu i zamazywaniu historii. Inni „ wybitni kandydaci demokratyczni” tacy jak Leszek Miller, Marek Belka i Włodzimierz Cimoszewicz w czasach, kiedy większość Polaków pozbawiona była możliwości awansu zawodowego, ci panowie świetnie funkcjonowali czerpiąc różnorodne profity. Nie uważam siebie za osobę szczególnie pokrzywdzoną przez ówczesny system, ale doskonale pamiętam, a były to lata 80, iż nie wszyscy mogli wyjeżdżać na stypendia zagraniczne, jeśli w ogóle mogli wyjeżdżać za granicę. Wystarczyło mieć tak jak w moim przypadku wujka w Anglii, który czasie wojny walczył w armii Andersa, a wyjazd na stypendium zagraniczne stawał się niemożliwy. Pamiętam również, iż pomimo zdanego egzaminu sędziowskiego, zatrudnienie w sądzie na stanowisku sędziego wiązało się ze wstąpieniem do partii. Dlatego też rozumiem Jana Rulewskiego, natomiast PO za wygranie wyborów za wszelką cenę, mam nadzieje poniesie karę. Zapewne wówczas nagle znajdą się „odważni” członkowie tej partii, jak np. pan Michał Boni, który za złe Platformie nie miał tego, że wspólnie w wyborach startuje z SLD, tylko dalsze miejsce na liście do PE. Ale czy można się dziwić panu Boniemu?


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Donald, jak ty mnie imponujesz !

     Do Polski zawitał Donald Tusk- przewodniczący Rady Europejskiej, z zamiarem wygłoszenia wykładu w Audytorium Maximum na Uniwersytecie Warszawskim. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie występ poprzedzający wykład Donalda Tuska. Jako tzw. „ suport”- przypomnę, iż to słowo oznacza w potocznym pojęciu „zespoły lub solistów występujących przed występem właściwej osoby rozgrzewającej widownię, wypełniając czas pozostały do głównego występu” - wystąpił mało znany „artysta” Leszek Jażdżewski i trzeba mu przyznać, że spisał się znakomicie. Rozgrzał widownie do czerwoności, a oklaskom nie było końca. Czym sobie zasłużył na tak gorące przyjęcie ze strony naszej elity - byłego premiera i marszałka sejmu, ministrów poprzedniego rządu, rektora jednej z największych polskich uczelni jaką jest niewątpliwie UW. W wykładzie uczestniczyli także przedstawiciele duchowieństwa, dziennikarze, artyści, sędziowie i oczywiście studenci, nasza przyszłość, którzy szczególnie entuzjastycznie nagrodzili oklaskami, ale tu zaskoczenie, nie naszą gwiazdę - prezydenta Europy, tylko pana Leszka Jażdżewskiego, którego fundacja „Liberte” była współorganizatorem wykładu. Nie będę przytaczał głównych tez wystąpienia tego pana, gdyż nie są tego warte. Porównanie polskiego Kościoła do „ tarzającej się w błocie świni” to jedno z tych określeń, które wzbudziło szczególny aplauz zebranej elity. W pewnej chwili słuchając wykładu pana Jażdżewskiego poczułem się jakby ktoś mi napluł w twarz, będąc jednocześnie przekonanym, że na sali znajdzie się przynajmniej jedna osoba, a na pewno ksiądz Kazimierz Sowa, która głośno zaprotestuje, gdyż poczuje się tak samo obrażona jak ja przed telewizorem. Niezależnie bowiem od oceny polskiego Kościoła wydawało mi się, że w kraju w którym 95 % obywateli przyznaje się do katolicyzmu, gdzie elementarne przywiązanie do Kościoła, jego dziedzictwa i niewątpliwych zasług jest czymś co Polaków zawsze łączyło, wystąpienie pana Jażdżewskiego spotka się z natychmiastową reakcją. Przecierając oczy ze zdumienia zobaczyłem ludzi bijących brawo z zachwytem malującym się na ich twarzach. Próbowałem sobie tłumaczyć, że być może zadziałał efekt zaskoczenia i za chwilę stanie się to co wydawało się oczywiste. Na scenie pojawi się on – Donald Tusk prezydent Europy, nadzieja wielu Polaków i jednoznacznie odetnie się od występu pana Jażdżewskiego. Nic z tych rzeczy. Wówczas zrozumiałem, że przecież nie jest to możliwe, aby wystąpienie poprzedzające wykład tak ważnej osoby jaką niewątpliwie pozostaje Donald Tusk nie było z nim konsultowane. Na coś takiego nie pozwoliłby sobie nawet podrzędny polityk. Pan Jażdżewski powiedział to czego nie wypada powiedzieć przewodniczącemu Rady Europejskiej, który jest zbyt doświadczonym politykiem by pójść na takie ryzyko. Donald Tusk użył Jażdżewskiego dokładnie tak jak kiedyś posługiwał się Januszem Palikotem do mówienia rzeczy, których obwiał się powiedzieć zdając sobie sprawę, że może stracić w sondażach popularności. Wystąpienie Jażdżewskiego było w sposób przemyślany zaplanowane i to jest mój największy zarzut wobec Donalda Tuska. Ale czy można było spodziewać się czegoś innego? Donald Tusk kolejny raz udowadnia, że nie ma cech nie tylko męża stanu, ale polityka na którym można by polegać w trudnych czasach. Nigdy nie zrozumiem zachowania działaczy i członków PO, swoistego masochizmu, których większość nadal jest zachwycona jego osobą w sytuacji, gdy przypomnę, że w 2014 r. porzucił PO rezygnując z funkcji premiera i wybierając stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Tusk do ostatniej chwili ukrywał przed Polakami chęć objęcia nowego stanowiska twierdząc, że nigdzie się nie wybiera. Rezygnując z funkcji premiera w najtrudniejszym okresie dla PO, opuścił Polskę uciekając przed kolejnymi aferami. Zachował się jak ktoś kto porzuca rodzinę, żonę, dzieci, wybierając zagranicą większe pieniądze, młodszą żonę i zapominając o dzieciach. Tak postępuje mąż stanu, premier średniej wielkości państwa europejskiego? Nie do pomyślenia jest, aby jakikolwiek poważny polityk europejski w taki sposób się zachował. Nie do zaakceptowania byłaby taka wolta w wykonaniu premiera Francji, Włoch, Hiszpanii, czy też kanclerza Niemiec. Polityk, który zachowałby się tak jak Donald Tusk skazany byłby na banicję we własnym kraju, a jego partia wyrzuciłaby go z hukiem z własny szeregów. Jestem za tym, aby Polacy obejmowali najwyższe stanowiska w Europie i na świecie. Będąc w PE zawsze głosowałem, wprawdzie nieraz z zaciśniętymi zębami na Polaków, którzy mieli szansę objąć ważne stanowisko w strukturach UE, ale nie do zaakceptowania przeze mnie, a mam nadzieje, że także przez wielu Polaków jest decyzja Tuska, który w trakcie kadencji porzuca stare zabawki wybierając nowe i jeszcze wmawia mi się, że mam być z niego dumny, bo to przecież nasz człowiek. Nie byłem i nie będę dumny abstrahując już od faktu, że Donald Tusk nie wykorzystał szansy, którą mu dano. Kończąc swoją misję zostawia UE w stanie dużo gorszym niż zastał. Kryzys imigracyjny, stosunki z Rosją i Ameryką, brexit, ciągłe jątrzenie w Polsce to jego bilans zasług. Nadchodzą trudne czasy. Polsce potrzebni są mężowie stanu, ale nawet garnitur od Zegny, czy też umiejętność czytania przemówień po angielsku, bądź też sprawne posługiwanie się cytatami mędrców tego świata, to sorry Donald – stanowczo za mało.


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Mądry Francuz po szkodzie

     We Francji rewolucja. „Żółte kamizelki” – protestujący od października w każdą sobotę Francuzi – zażądali likwidacji ENA – Ecole national d´ administration tj. Narodowej Szkoły Administracji – chluby Francji kształcącej elity francuskie od 1945 r. Wszyscy prezydenci Francji z wyjątkiem Mitteranda (za jego młodości ENA nie istniała) oraz Sarkoziego, który mówiąc oględnie nie spełniał warunków, aby być przyjętym w jej poczet – to absolwenci tej szacownej uczelni.

      Prezydent Francji Emmanuel Macron, a także wielu wybitnych przedstawicieli elity francuskiej uznało to żądanie za słuszne. Uczelnie kształcącą „arystokrację demokracji” uznano za passé, gdyż jej absolwenci jak wyraził się prezydent Macron po zdaniu egzaminów uzyskują pewność zatrudnienia na całe życie i to na najwyższych stanowiskach. Inny argument, który ma przemawiać za zlikwidowaniem tej instytucji to całkowite oderwanie jej absolwentów od realnego życia Francuzów, ich arogancja wynikająca z faktu, że często 26 latkowie, wybitnie zdolni, ale bez żadnego doświadczenia i wiedzy w konkretnej dziedzinie obejmują wysokie stanowiska państwowe wymagające najwyższej odpowiedzialności.

     Aby dojść do wniosku, że uczelnia kształcąca elity jest zbyteczna zajęło Francuzom kilkadziesiąt lat, a osobiście prezydentowi Macronowi kilka miesięcy żmudnych i wyczerpujących konsultacji z obywatelami Francji. Narzuca się wprost pytanie – i po co to Francuzom było? Wystarczyło przecież uważniej śledzić wydarzenia w Polsce, a nigdy takiego błędu by nie popełnili. My w Polsce nie potrzebujemy żadnej uczelni kształcącej elity, której absolwenci obejmowaliby najwyższe stanowiska w polityce, administracji, dyplomacji, czy też państwowych spółkach. My stworzyliśmy perfekcyjny system pod nazwą „Obajtek”. Cóż to takiego jest? Otóż w Polsce, aby dostać się do tej upragnionej elity trzeba spełnić kilka warunków: po pierwsze- należy oczywiście ukończyć wyższe studia – dobrze jest postrzegane uprzednie ukończenie szkoły rolniczej – trzeba bowiem trzymać się blisko ziemi w przeciwnym wypadku człowiek staje się arogancki. Wyższe studia najlepiej ukończyć zaocznie, bo studia stacjonarne to przecież strata czasu. Uczelnia powinna być najlepiej lokalna, taki nasz polski Oxford i ten warunek spełnia Prywatna Wyższa Szkoła Ochrony Środowiska w Radomiu. Należy oczywiście po ukończonych studiach zdobyć niezbędne doświadczenie np. znakomitą szkołą predestynującą do objęcia w przyszłości najwyższych stanowisk jest stanowisko wójta w Pcimiu. To wszystko jednak za mało – od przyszłego członka elity należy znacznie więcej wymagać. Aby znaleźć się w przyszłości w elicie świata biznesu należy odbyć przyspieszony kurs z prawa i ekonomii – zalecaną w tym przypadku szkołą jest uczestnictwo i to koniecznie czynne w postępowaniach karnych, w których należy brać udział co najmniej w charakterze podejrzanego. Postępowania karne najlepiej gdyby dotyczyły działania w zorganizowanej grupie przestępczej, wymuszeń rozbójniczych i zwrotu wierzytelności, a także oczywiście przyjmowania łapówek. Znajomość języków obcych jest zbytnim obciążeniem i przejawem poddania się imperializmowi kulturowemu. Poza tym pełnienie wysokiej funkcji wymaga przecież obecności tłumacza dla podkreślenia ważności zajmowanej pozycji. Spełniwszy powyższe warunki stajemy się wreszcie upragnioną elitą. Czas więc zacząć prawdziwą karierę. Pierwsze kroki można skierować, co jest dobrze widziane, do państwowej instytucji, np.

      Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, bo przecież dla członka elity pieniądze nie są najważniejsze. Jednakże nie należy zbytnio tracić czasu, bo członek elity mimo wszystko nie może otrzymywać wynagrodzenia, za które zgodnie z powiedzeniem naszej chluby europejskiej pani komisarz Elżbiety Bieńkowskiej pracuje tylko idiota albo złodziej. Stąd też po kilku miesiącach wyczerpującej harówki na państwowym awans do jednego z czterech największych koncernów grupy energetycznej tj. spółki Energa jest oczywisty i w pełni zasłużony. Ale nie na długo, albowiem koroną kariery menadżerskiej każdego polskiego biznesmena jest Orlen, bo przecież tylko tam można będzie w pełni wykorzystać doświadczenie zdobyte pełniąc funkcję wójta gminy Pcim oraz wyższe wykształcenie tak mozolnie zdobyte, bo dopiero w wieku dopiero 38 lat i to nie na byle jakiejś państwowej uczelni, tylko w Prywatnej Wyższej Szkole Ochrony Środowiska w Radomiu.

     W czerwcu tego roku z wizytą oficjalną przyjeżdża do Polski prezydent Francji Emmanuel Macron, oczywiście absolwent ENA. Być może będzie miał możliwość jak to często bywa przy okazji tego rodzaju wizyt, spotkać się z przedstawicielami polskiej elity świata polityki, kultury i biznesu. Na takim spotkaniu nie może oczywiście zabraknąć naszej gwiazdy, o której były rzecznik klubu parlamentarnego PIS Adam Hofman wyraził się, iż „to jest po prostu genialny człowiek, to jest doktor Judym naszej polityki”. Mam taką cichą nadzieję, że podczas spotkania z prezydentem Francji, pierwszej córy kościoła, pierwszej córy rewolucji, kraju który pokazuje światu drogę, który uważa się za gwiazdę, nasza gwiazda wytłumaczy panu prezydentowi, oczywiście przy pomocy tłumacza, wyższość systemu „Obajtek” nad francuską Narodową Szkołą Administracji.


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski


W dniu 08.10.2019 r. odbyła się konferencja prasowa Bezpartyjnych i Samorządowców z okręgu ostrołęcko-siedleckiego, na której zaprezentowany został program jak również kandydaci. Media jak zwykle dopisały i dzięki nim wyborcy już 13.10.2019 r. będą mogli podjąć decyzje o wyborze najlepszych kandydatów do Sejmu.
Wywiad z adwokatem Markiem Czarneckim, kandydatem do Sejmu z listy Bezpartyjni i Samorządowcy.


    Panie Mecenasie, czy Polska jest państwem prawa ?

Badania opinii publicznej pokazują, że dzisiejsza Polska nie jest państwem prawa, a 40 % Polaków negatywnie ocenia działalność wymiaru sprawiedliwości i uważa, że jest on skorumpowany, a przecież zaufanie do sądów jest podstawą zaufania do państwa. Ten głos opinii publicznej powinien być potraktowany przez rząd jak dzwon alarmowy.

    A czy mógłby Pan podać jakieś konkretne przykłady potwierdzające te oceny ?

Łamanie i nieprzestrzeganie prawa przez organy władzy publicznej jest niestety codzienną praktyką. Dochodzi do absurdów. Przypomnę przypadek osiemdziesięcioletniej babci oskarżonej w procesie karnym o kradzież jednej kostki masła, czy też tragedię rodziny Olewników oraz samosąd we Włodowej, a także wypuszczenie przez sąd z aresztu dwóch psychopatów znęcających się nad żonami. Pamiętamy również sytuację, gdy sąd odmówił aresztowania pedofila, który po wyjściu z więzienia terroryzował ofiarę gwałtu i jej rodzinę.

    Czy w związku z tym sędziowie nie powinni ponosić odpowiedzialności za wydane wyroki?

Zawód sędziego wiążę się z potężną władzą. Nikt nawet premier ani prezydent nie ma takiej władzy nad obywatelem jaką ma sędzia. To sędzia często jednoosobowo decyduje o życiu człowieka, jego zdrowiu czy też majątku. Sędziowie, którzy wydają wyroki niesprawiedliwe i sprzeczne z prawem nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Ponad miarę rozbudowany immunitet sędziowski chroni skutecznie sędziów przed karą. Pociągnięcie do odpowiedzialności sędziego za nierzetelną pracę i złe wyroki w Polsce jest praktycznie niemożliwe. Dotychczas nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności nawet najbardziej skorumpowani sędziowie stanu wojennego, którzy nadal zajmują najwyższe stanowiska sędziowskie. Wielu sędziów wówczas sprzeniewierzyło się przysiędze i poszło na współpracę ze służbą bezpieczeństwa..

    Dlaczego Polacy tak długo czekają na wydanie wyroku ?

Sprawy sądowe w Polsce toczą się błyskawicznie zazwyczaj tylko wówczas, gdy dotyczą osób z pierwszych stron gazet, jak na przykład celebrytów. Tymczasem sprawy zwykłych obywateli toczą się latami. Nikt już wtedy nie pamięta, o co chodziło w sprawie.

   Sędziowie bronią się przed takimi zarzutami, twierdząc że zarabiają za mało.

Rzeczywiście polscy sędziowie wolą żądać dla siebie coraz wyższych pensji i urządzać dni bez wokandy, czyli nie pracować. Przypomnę więc, iż wynagrodzenie sędziego rozpoczynającego pracę zawodową wynosi 8 tys. zł, ale już w sądzie okręgowym to kwota 12 tys. zł. W Sądzie Najwyższym wynagrodzenie często przekracza kwotę 20 tys. zł. Prezesi Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego zarabiają powyżej 30 tys. zł. Sędziowie delegowani do Ministerstwa Sprawiedliwości, a mogą to być także sędziowie sądów rejonowych, zarabiają więcej niż premier i prezydent. Pamiętajmy również, iż sędziowie nie płacą składek na ZUS od swoich wynagrodzeń. Oznacza to, że do kieszeni sędziów wpada więcej pieniędzy niż reszcie pracowników obciążonych składkami emerytalną, chorobową i rentową. Po przejściu na emeryturę sędziowie otrzymują 75% wynagrodzenia, o czym większość emerytów może tylko pomarzyć. Przywilejem sędziów, nieznanym innym grupom zawodowym jest tak zwany stan spoczynku, czyli wcześniejsza emerytura, przysługująca sędziom już po trzech latach pracy, w przypadku choroby. Sędziowie mają także prawo do dodatkowego wypoczynku do 12 dni w roku oraz do półrocznego urlopu na podreparowanie zdrowia. Ponadto, niskooprocentowane pożyczki na mieszkanie oraz nagrody jubileuszowe. Czy to mało ?

   Sędziowie często narzekają na nadmierną ich zdaniem ilość spraw i złe warunki pracy.

Jako poseł do Parlamentu Europejskiego bywałem w wielu sądach w Anglii, Francji czy też Niemczech i widziałem w jak w skromnych warunkach pracują sędziowie. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że nakłady na sądownictwo w Polsce są wyższe niż w większości krajów europejskich.

   W takim razie dlaczego jest tak źle?

Środki na sądownictwo są niewłaściwie wydawane. Większość pieniędzy przeznacza się na budynki przypominające pałace często całkowicie niefunkcjonalne i przepłacone. Tymczasem środki finansowe powinny być przeznaczone na kształcenie sędziów, na przypominanie im, że sądy mają wymierzać sprawiedliwość, a nie tylko ślepo stosować prawo.

Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski


Reforma wymiaru sprawiedliwości według adwokata Marka Czarneckiego, kandydata do Sejmu z koalicji Bezpartyjni i Samorządowcy

Polskie sądownictwo jako jedno z nielicznych środowisk nie przeszło nie tylko lustracji, ale nawet reorganizacji po Okrągłym Stole. Taki był warunek ówczesnej strony komunistycznej. W konsekwencji polskie sądy działają niesprawnie, postrzegane są jako państwo w państwie, wyłączone nie tylko spod kontroli społecznej, ale także krytyki (o wyrokach sadów się nie dyskutuje). Często sądy są miejscem, w których ludzi spotyka niesprawiedliwość. Sądom zagraża korupcja, ale także nepotyzm. Z roku na rak coraz więcej obywateli skarży się na zachowanie sędziów na Sali sądowej, niesprawiedliwe wyroki, arogancje, spóźnienia. Sędziowie czują się bezkarni, a poziom zaufania kształtuje się na poziomie 20 %. Pomimo, iż Polska zajmuje drugie miejsce w Europie pod względem nakładów na sądownictwo, a liczba sędziów jest znacznie wyższa niż we Francji, to pod względem czasu trwania postępowań sądowych Polska zajmuje w Europie drugie miejsce, ale od końca. Prokuraturze zarzuca się służalczość, stosowanie aresztów wydobywczych, uzależnienie polityczne. Dlatego też niezbędna jest prawdziwa reforma wymiaru sprawiedliwości, stąd też moje propozycje.

I. Nominacja sędziowska powinna stanowić ukoronowanie kariery prawniczej, a nie być jej początkiem. Sędziów należy powoływać spośród doświadczonych zawodowo i życiowo wyróżniających się adwokatów, prokuratorów, radców prawnych i notariuszy. Zawód sędziego mogłyby wykonywać wyłącznie osoby, które ukończyły 35 rok życia i pracowały w jednym zawodów prawniczych co najmniej 5 lat. Obsadzanie stanowisk sędziowskich powinno odbywać się w drodze otwartych konkursów. Przesłuchanie kandydatów na sędziów powinno mieć charakter jawny i publiczny, zapewniający udział czynnika społecznego w ocenie kandydatur. W konsekwencji Krajowa Szkoła Sądownictwa powinna być ośrodkiem doszkalającym i badawczym dla wymiaru sprawiedliwości.

II. Nie ma żadnych powodów aby sędziowie oraz prokuratorzy dopuszczający się wykroczeń oraz przestępstw ukrywali się za immunitetem, który powinien chronić prokuratora i sędziego wyłącznie w sprawach, w których występuje w charakterze prowadzącego postępowanie (prokurator) bądź orzekającego (sędzia).

III. Pełnienie funkcji sędziego i prokuratora nie może być kojarzone z brakiem jakiejkolwiek odpowiedzialności za podejmowane czynności. Dlatego do kodeksu postępowania karnego należy wprowadzić zasadę osobistej odpowiedzialności prokuratorów i sędziów, którzy doprowadzili do bezpodstawnych aresztowań i bezzasadnych aktów oskarżenia. Osoby skrzywdzone na skutek błędnych decyzji prokuratorów i sędziów muszą mieć realne prawo do odszkodowań i zadośćuczynienia za krzywdę wynikłą z oczywistego braku podstaw oskarżenia.

IV. Koniecznym jest powołanie niezależnego od sądów i prokuratury organy orzekającego w sprawach odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów i prokuratorów. Nie do zaakceptowania jest obecna sytuacja, orzekania w sądach dyscyplinarnych przez sędziów i prokuratorów.

V. Należy wprowadzić bezwzględny zakaz prowadzenia przez sędziów szkoleń dla adwokatów i radców prawnych oraz prowadzenie szkoleń dla prywatnych podmiotów, co jest przejawem korumpowania sędziów.

VI. Niezbędnym jest wyeliminowanie nepotyzmu w wymiarze sprawiedliwości, zlikwidowanie powiązań rodzinnych w sądach, stąd też należy wprowadzić ograniczenie polegające na niepołączalności zajmowanego stanowiska sędziego z wykonywaniem przez małżonka, krewnego lub powinowatego zawodu adwokata, radcy prawnego lub prokuratora.

VII. Zlikwidowany zostanie zawłaszczony przez partie polityczne Trybunał Konstytucyjny, zamiast którego o konstytucyjności stanowionego prawa będzie rozstrzygał Sąd Najwyższy, w którym kwestie te będą rozstrzygane przez Izbę Konstytucyjną.

VIII. Prokurator Krajowy powinien być wybierany w wyborach powszechnych spośród ubiegających się o to stanowisko prokuratorów, sędziów, adwokatów i radców prawnych.

IX. Sędziowie są od wymierzania sprawiedliwości i stosowania prawa, a nie od zajmowania się urzędniczymi sprawami i tworzeniem prawa. Dlatego należy ograniczyć delegowanie sędziów czynnych zawodowo do pracy w Ministerstwie Sprawiedliwości, celem uniknięcia powiązań miedzy władzą sądowniczą i wykonawczą. Delegowanie sędziów do Ministerstwa Sprawiedliwości jest sprzeczne z konstytucyjna zasada trójpodziału władzy i jest przyczyną zaległości w sądach oraz zagrożeniem dla niezawisłości sędziowskiej. Sędziowie delegowani do Ministerstwa Sprawiedliwości nie powinni uczestniczyć w procesie tworzenia prawa, co ma miejsce obecnie, a nowe propozycje dotyczące wymiaru sprawiedliwości powinny być jedynie konsultowane ze stowarzyszeniami zrzeszającymi sędziów.

X. Należy wprowadzić wybieralnych sędziów pokoju do rozstrzygania drobnych przestępstw i wykroczeń, co odciążyłoby sądy powszechne, a także należy przenieść z sądów rejestrację spółek, stowarzyszeń, fundacji oraz rejestry wieczysto-księgowe. Zadania rejestracyjne przejmą notariusze, a księgi wieczyste będą prowadzone w urzędach powiatowych.

XI. Należy obniżyć wysokość opłat sądowych tak by nie pełniły funkcji fiskalnej i aby nie stanowiły bariery w dochodzeniu sprawiedliwości przez poszkodowanych.

XII. Koniecznym jest skrócenie czasu postępowań sądowych poprzez przyjęcie zasady, iż dana sprawa prowadzona jest w trybie dzień po dniu, a nie jak obecnie na posiedzeniach odległych od siebie o kilka miesięcy. Zwiększenie efektywności pracy sędziów powinno nastąpić poprzez zwiększenie etatów asystenckich służących do profesjonalnej obsługi sędziów, którzy powinni skupić się na pracy merytorycznej.


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski


Kampania na wirusie

Coraz częściej słyszy się głosy, iż należy odłożyć w czasie termin wyborów prezydenckich, gdyż w obecnych warunkach nie ma szans na przeprowadzenie normalnej kampanii prezydenckiej. Elementarna uczciwość wobec obywateli powoduje, iż jedyną rozsądną decyzją jest wyznaczenie innego terminu wyboru prezydenta. W obecnej sytuacji reprezentanci mniejszych ugrupowań nie mają praktycznie szans nawet na zebranie stu tysięcy podpisów uprawniających kandydata do startu w wyborach. Podpisy zbierane są najczęściej w miejscach publicznych. W Warszawie takim miejscem, gdzie prawie wszystkie komitety zbierały podpisy była tzw. „patelnia”, stacja metra na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich. Piszę w czasie przeszłym, gdyż od tygodnia nikt podpisów już nie zbiera, a ruch praktycznie zamarł. Przy zbieraniu podpisów trudno bowiem zachować podstawowe zasady higieny w sytuacji, gdy kartę do głosowania miało w rękach co najmniej kilka osób, składając podpisy często tym samym długopisem. O bezpieczeństwie osoby zbierającej podpisy lepiej nie wspominać. Kolejny problem to skompletowanie komisji wyborczych. Ludzie zwyczajnie będą się bali zasiąść w tych komisjach, a chodzi tu o tysiące osób. Spotkań z wyborcami praktycznie nie ma, a mniej znani kandydaci na prezydenta przez dyskryminację ze strony mediów państwowych i prywatnych mają ograniczoną możliwość docierania do większej liczby wyborców.

Skoncentrowanie sił na zwalczaniu epidemii, bezpieczeństwo obywateli i poszanowanie praw konstytucyjnych nakazuje wszystkim siłom politycznym w Polsce doprowadzenie do przełożenia wyborów prezydenckich. Jak tego dokonać skutecznie i z poszanowaniem prawa? Jest kilka możliwości. Po pierwsze – art. 228 Konstytucji określa, iż w sytuacjach szczególnych zagrożeń, może zostać wprowadzony odpowiedni stan nadzwyczajny: stan wojenny, stan wyjątkowy lub stan klęski żywiołowej. W czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu nie mogą odbyć się wybory Prezydenta Rzeczypospolitej.

W sytuacji w jakiej obecnie jest Polska, należałoby więc wprowadzić stan klęski żywiołowej, gdyż mamy do czynienia z katastrofą naturalną, o której mówi art. 232 Konstytucji. Nasuwa się pytanie, dlaczego rząd nie zdecydował się na wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, tylko w trybie ekspresowym uchwalono Ustawę o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych, która to ustawa tak naprawdę jest całkowicie zbędna.

Czemu a bardziej komu więc służy ta ustawa? Przede wszystkim pokazaniu, że rząd coś robi i panuje nad sytuacją, a nie tylko gada. W rzeczywistości przerzuca odpowiedzialność, a co najważniejsze koszty na samorządy lokalne i prywatnych przedsiębiorców, a w konsekwencji na obywateli. Ponadto większość rozwiązań przyjętych w ustawie znajduje się w ustawach o przeciwdziałaniu chorobom zakaźnym i zarządzaniu kryzysowym.

Wszystkie rozwiązania przyjęte w Ustawie z 2 marca mogły mieć zastosowanie ogłaszając stan klęski żywiołowej. Dlaczego więc go nie ogłoszono? Górę wzięła kalkulacja polityczna. Po pierwsze, nie mogłyby się odbyć wybory prezydenckie przewidziane na 10 maja. Ich termin musiałby zostać przesunięty na jesień, co dla głównego pretendenta do tytułu nie jest korzystne. Po drugie, nie trzeba być psychologiem, aby wiedzieć, iż sytuacja bez precedensu w jakiej znalazła się Polska, sprzyja obecnemu prezydentowi. Zawsze w sytuacjach zagrożeń ludzie nie są skorzy do zmiany władzy, wręcz przeciwnie, skupiają się wokół aktualnie rządzących. Obecnie sprawujący władzę prezydent w zasadzie nie musi robić kampanii, gdyż i tak jest na okrągło w mediach, a obywateli nie interesują programy wyborcze innych kandydatów,czemu nie ma się co dziwić, gdyż problemem numer jeden jest ich biologiczne bezpieczeństwo. W tej sytuacji nie będzie nawet drugiej tury wyborów, tak przynajmniej pokazują najnowsze sondaże.

Ale jest poważniejszy argument będący odpowiedzią na pytanie mnie nurtujące, dlaczego nie ogłoszono stanu klęski żywiołowej. Otóż konsekwencją takiego rozwiązania byłaby możliwość zastosowania Ustawy o wyrównaniu strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności praw człowieka i obywatela, zgodnie z którą każdemu kto poniósł stratę majątkową w czasie stanu nadzwyczajnego, służy roszczenie o odszkodowanie od Skarbu Państwa. Procedura jest prosta. Odszkodowanie przyznaje się na pisemny wniosek poszkodowanego, złożony do właściwego wojewody i wypłaca w terminie trzydziestu dni od doręczenia decyzji poszkodowanemu. Poszkodowany niezadowolony z decyzji w sprawie odszkodowania, może wnieść powództwo do sądu. Na podstawie tej ustawy każdy przedsiębiorca prowadzący sklep, zakład usługowy, rolnik, aktor, osoby uprawiające wolne zawody, każdy obywatel, który poniósł stratę majątkową uzyskałbyś odszkodowanie.

Sejm uchwalając ustawę z 2 marca, z której nie tylko byli dumni posłowie partii rządzącej, ale także ku memu zdumieniu posłowie opozycji i nie ogłaszając stanu klęski żywiołowej pozbawił Polaków, jak najgorszy okupant, możliwości uzyskania odszkodowania za poniesione straty. Zapewnienia rządu o pomocy dla przedsiębiorców, to żadna łaska, to ochłapy i mydlenie oczu w celu uspokojenia nastrojów. Jeśli rząd naprawdę chce pomóc, to najpierw niech pokryje straty wyrządzone własnym obywatelom, a później pomyśli o pomocy. Ani Ustawa z 2 marca, ani też Rozporządzenie Ministra Zdrowia z 13 marca 2020 r. sprawie ogłoszenia na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej stanu zagrożenia epidemicznego nie przewidują możliwości domagania się odszkodowania za straty materialne od Skarbu Państwa.

Posłowie opozycji kolejny raz mieli okazję wykazania się refleksem, a przede wszystkim odpowiedzialnością, ale nie chcieli albo nie umieli z niej skorzystać, podobnie jak przy uchwalania ustawy o radiofonii i telewizji przyznającej tym mediom do 2024r. 10 mld złotych. Posłowie opozycji mogli to uczynić poprzez zerwanie kworum, które wynosi 230 posłów, plan się jednak nie powiódł, bo dwie wielce doświadczone posłanki Koalicji Obywatelskiej zamiast wyjąć karty do głosowania pomyliły się i … zagłosowały przeciw. Ale stała się rzecz jeszcze gorsza. Aż trudno w to uwierzyć, ale większość posłów opozycji była przekonana, że uchwalona ustawa dotyczy kwoty 2 mld złotych, a nie 10 mld. Jak można się było tak pomylić?

Dlatego uważam, iż odpowiedzialni posłowie opozycji tym razem nie powinni dopuścić wszelkimi prawnymi możliwymi sposobami do uchwalenia Ustawy z 2 marca, poprzez zgłoszenie żądania ogłoszenia przez rząd stanu klęski żywiołowej. Trudno mi to zrozumieć i wytłumaczyć dlaczego tak się nie stało, czyżby brak wiedzy, lenistwo, czy też świadome działanie, co oznaczałoby, że Jarosławowi Kaczyńskiemu opozycja się udała.

W tej całe sprawie zdumiewa mnie jedna rzecz. O ile coraz częściej odzywają się głosy domagające się zmiany terminu wyboru prezydenta, co wydaje się postulatem jak najbardziej słusznym, o tyle zapanowało całkowite milczenie odnośnie odszkodowań za straty majątkowe za okres od 13 marca, które zostałyby przyznane, gdyby ogłoszono stan klęski żywiołowej. Czyżby opozycja zrozumiała, iż kolejny raz została ograna przez PIS i woli milczeć, niż przyznać się do błędu, który będzie miał tragiczne skutki dla polskiej małej i średniej przedsiębiorczości?

Jak temu zaradzić, co należy niezwłocznie uczynić? Primo – Rada Ministrów powinna wprowadzić stan klęski żywiołowej, którego bezpośrednim następstwem będzie możliwość wypłacenia przez Skarb Państwa odszkodowań wszystkim tym, którzy ponieśli straty. Secundo – zmieniony powinien zostać termin wyborów prezydenta, aby mogły zostać przeprowadzone z poszanowaniem procedur i zapewnieniem bezpieczeństwa głosującym. Ktoś powie – łatwo mówić, trudniej zrobić. Dlatego proponuję, gdyby władza była głucha na liczne apele o zmianę terminu wyborów, wszyscy kandydaci solidarnie powinni zrezygnować ze startu w wyborach prezydenckich na znak protestu. Niech jedynym kandydatem będzie obecny prezydent Andrzej Duda i niech uzyska 100% głosów.


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Jesteście naszymi bohaterami!

Niemal wszyscy kandydaci są zgodni – wybory prezydenckie powinny być przełożone z uwagi na obecną sytuację w kraju. Prezydent Andrzej Duda, który uczestniczy w kampanii mówi, że wyborcom nic nie zagraża. Przemierza kraj z południa na północ, przekonując obywateli, żeby zostali w domu. Jednak sondaże są bezlitosne. Wynika z nich, iż większość wyborców woli dmuchać na zimne i zostać w domu, niż przez brak rozwagi zarazić się wirusem. Może się zdarzyć, że w wyborach prezydenckich, które mają się odbyć 10 maja, wystartuje tylko kilku kandydatów. Pięć lat temu z dwudziestu trzech zarejestrowanych komitetów podpisy udało się zebrać jedenastu z nich. Od 13 marca zbieranie podpisów graniczy z cudem. Osobiście się o tym przekonałem zbierając podpisy na tzw. patelni w centrum Warszawy. O ile do 13 marca nie było żadnych problemów, to następnego dnia prośba o podpisy w najlepszym wypadku mogła się skończyć wyzwiskami, a w najgorszym pobiciem. Doświadczały tego wszystkie komitety wyborcze. „Prowadzenie kampanii w takich warunkach jest po prostu kpiną” – skarżył się Leszek Samborski, kandydat na prezydenta. Jego konkurent - Waldemar Witkowski był podobnego zdania. „8 marca organizowałem wydarzenie na Starym Rynku w Poznaniu. W innych wyborach zbierało się w tym miejscu zazwyczaj 500 – 700 podpisów, tym razem było ich 30 – 40. Ludzie boją się podchodzić, boją się wyciągnąć dowód. Atmosfera jest niesprzyjająca, bo ich głowy zajęte są czymś innym. Jest naprawdę problem i nie ukrywam, że takiego nie miałem nigdy’’.

Premier Mateusz Morawiecki 9 marca udzielając wywiadu CNN ostrzegał Polaków: „Myślę niestety, że szczyt jest jeszcze przed nami, będziemy prawdopodobnie mieli kilkanaście tysięcy przypadków zarażeń koronawirusem. To trzęsienie ziemi dla wszystkich. Albo zamknięcie państwa, albo setki zmarłych. Mamy wybór – ograniczenie aktywności społecznej do minimum, albo dziesiątki tysięcy chorych.”

Ministerstwo Obrony Narodowej 18 marca podjęło decyzję w sprawie użycia oddziałów i pododdziałów sił zbrojnych do pomocy Policji. To jedno z następstw obowiązującej od 8 marca tzw. specustawy. Wojskowi wspomagać mają policjantów w sprawdzaniu czy dane osoby wypełniają warunki kwarantanny. Wirusolog dr Grzesiowski uważa, że należy zamknąć miasta, a wybory 10 maja to tragifarsa. Prezydenci Gdańska, Wrocławia i Poznania wysyłają pismo do PKW z pytaniem, jak przeprowadzić wybory w czasie panującej epidemii. Wybory to tygodnie przygotowań. Czy w istniejących warunkach możliwe jest przeszkolenie do 10 kwietnia 250 tys. osób niezbędnych do obsadzenie komisji wyborczych? Opozycyjni kandydaci na prezydenta odwołują swoje spotkania z wyborcami. Małgorzata Kidawa - Błońska oraz Szymon Hołownia całkowicie zawiesili swoje kampanie z uwagi na surowe restrykcje związane z epidemią, które zakazują organizowania zgromadzeń publicznych dla ponad 50 osób, co sprawia, że prowadzenie normalnej działalności politycznej jest niemal niemożliwe. W tym samym czasie Jarosław Kaczyński w wywiadzie radiowym stwierdził, że „w tym momencie nie ma przesłanek konstytucyjnych do odkładania wyborów.” Wtórował mu Prezydent Andrzej Duda błyskotliwym stwierdzeniem, że przecież, „jeśli można pójść na zakupy do sklepu, to można pójść i na wybory.” Innego zdania był Wojciech Hermeliński, były szef PKW, który w odpowiedzi na propozycję Jarosława Kaczyńskiego, aby chodzić z urną do wyborców, którzy są na kwarantannie zauważył, że wybory przeprowadzone w takich warunkach będą niepowszechne, niedemokratyczne i nietajne. Przypomniał także, że zmiana prawa wyborczego na 6 miesięcy przed wyborami jest niezgodna z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego.

Polski rząd nie przejął się także zbytnio negatywnym przykładem Francji, gdzie pomimo licznych ostrzeżeń odbyła się 15 lutego pierwsza tura wyborów samorządowych. Druga tura już się nie odbyła. Kilku członków komisji wyborczych zostało zakażonych wirusem. Grupa 600 francuskich lekarzy złożyło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez byłą minister zdrowia i obecnego premiera Francji, iż byli świadomi zagrożenia, ale nic nie zrobili.

Znany konstytucjonalista prof. Ryszard Piotrowski wypowiedział się, iż za wstrzymywanie decyzji o ogłoszeniu stanu klęski żywiołowej, prowadzące do przeprowadzenia wyborów z narażeniem życia i zdrowia obywateli, premier może być pociągnięty do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu. Z kolei prof. Andrzej Zoll, były prezes TK i przewodniczący PKW podkreślił, że „cały czas działamy niezgodnie z przepisami dotyczącymi wyborów. Sama decyzja dopuszczenia do wyborów jest niezgodna z ordynacją wyborczą i konstytucją.” Zdaniem rzecznika i najprawdopodobniej przyszłego prezesa Sądu Najwyższego, sędziego Michała Laskowskiego, będą istniały podstawy do uznania protestów wyborczych za zasadne, z uwagi na ograniczenia związane z epidemią koronawirusa.

W tym samym czasie, gdy politycy oraz tzw. autorytety wszelkiej maści usiłowali przekonać do swoich racji, kraj musi funkcjonować. Sytuacja jest nadzwyczajna pomimo,iż rząd twierdzi, że wszystko jest pod kontrolą, używając jednocześnie terminologii wojennej.

Na pierwszej linii frontu nie są jednak ci, którzy zawsze mieli coś do powiedzenia i to na każdy temat. Nie słychać także tych, którzy z takim przekonaniem usiłowali nam wmówić, że po co nam państwo, a jeśli już musi być, to takie maciupeńkie, najlepiej taki nocny stróż, a niewidzialna ręka rynku zapewni nam dobrobyt. Tych, którzy płacili uczciwie podatki uznawano za frajerów. Dla dużych były raje podatkowe, a dla koncernów zagranicznych państwowe dotacje, o których polski mały i średni przedsiębiorca mógł tylko pomarzyć.

Nagle okazało się, że tylko dobrze zorganizowane państwo, a nie państwo z dykty, może stawić czoła tak groźnemu wrogowi, jakim okazał się koronawirus. Wreszcie, mam taką nadzieję, że co do niektórych dotarło, iż w obliczu śmiertelnego zagrożenia jakim jest obecna epidemia, możemy liczyć tylko na własne państwo, a nie na Unię Europejską, czy też naszych prawdziwych bądź wyimaginowanych sojuszników.

Dzisiaj na pierwszej linii frontu jest służba zdrowia – lekarze, ale nie lekarze biznesmeni, pielęgniarki, ratownicy medyczni, salowe, kierowcy karetek, farmaceuci. Bez ich pracy i poświęcenia jesteśmy bezradni. Ale jest także druga linia frontu, często niewidoczna i niedoceniana. To ci wszyscy, dzięki którym żyjemy; to rolnicy, sprzedawcy, pracownicy firm spożywczych i transportowych, poczty, stacji benzynowych, banków, piekarze, policjanci, żołnierze, robotnicy, pracownicy komunalni pogardliwie nazywani śmieciarzami. Bez ich pracy kraj stanąłby w miejscu. Powoli uświadamiamy sobie, co jest istotne w momentach decydujących o naszym życiu i zdrowiu. Trudno mi sobie nawet wyobrazić co by się stało, gdyby kasjerki w sklepach, na które często z taką wyższością spoglądamy, odmówiły pracy. Z większym uznaniem dostrzegamy pracę tysięcy pracowników Poczty Polskiej, a często są to osoby tuż przed emeryturą. Schowani w naszych domach i mieszkaniach, narzekając na liczne ograniczenia, a niektórzy na nudę, może wreszcie docenimy pracę kurierów, którzy się dwoją i troją, aby nadążyć z zamówieniami. Lista pracowników, dzięki którym możemy obecnie w miarę normalnie żyć, jest długa. Co ich wszystkich łączy? Często brak uznania dla ich pracy oraz niskie wynagrodzenia, a także uciążliwe warunki pracy. Dla przykładu – wynagrodzenie ratownika medycznego, a są to osoby często z wyższym wykształceniem, to kwota w granicach 3 tys. zł. Jeszcze niższe wynagrodzenia otrzymują salowe, bez których pracy, żaden szpital nie może normalnie funkcjonować. Nędzne wynagrodzenie to tylko część problemów. Dochodzą do tego uciążliwe warunki pracy. Czy ktoś z nas klientów galerii handlowych zgodziłby się pracować za 2 tys. zł. w ciągłym hałasie, przy dudniącej muzyce z głośników i na okrągło puszczanych reklamach? Na dodatek na stojąco, bez możliwości odpoczynku, nawet na chwilę. Czy załatwiając sprawy w okienku na poczcie lub w banku koniecznie musimy jednocześnie rozmawiać przez telefon? Czy listonoszom Poczta Polska nie mogłaby zakupić rowerów dostosowanych do rozwożenia przesyłek, tylko zmusza ich do korzystania z własnych rowerów? Nasuwa się pytanie – gdzie jest i co robi Państwowa Inspekcja Pracy, zatrudniająca tysiące inspektorów kontroli przechowalnia wielu nieudaczników.

Panujący wirus to nie tylko zagrożenie dla naszego zdrowia, a nawet życia, to być może także ostrzeżenie, abyśmy wreszcie się opamiętali i przebudzili, poskromili własny egoizm i pseudo- indywidualizm, w myśl hasła „róbta co chceta” i zaczęli godnie wynagradzać i uczciwie traktować tych, których praca jest niezbędna i społecznie użyteczna.

Niech więc raz na zawsze samorządy i spółki skarbu państwa przestaną opłacać piłkarzy, którzy nie są w stanie utrzymać swoich rodzin za 30 tys. miesięcznie, bo do takiej kwoty właściciel klubu Jagielonii Białystok zaproponował obniżenie ich wynagrodzeń, na co oczywiście się nie zgodzili.

Bez problemu zatrudnimy w Spółkach Skarbu Państwa wybitnych i doświadczonych fachowców i to niekoniecznie, jak w przypadku „Orlenu”, byłego wójta Pcimia i niekoniecznie za kilka milionów złotych rocznie.

Koronawirus uświadomił nam również, że doskonale możemy się obejść bez pseudoartystów i celebrytów, zarabiających krocie i najczęściej pasożytujących na państwowych pieniądzach.

Do wielu z nas wreszcie chyba dotrze, jakim marnotrawstwem był i jest transfer pieniędzy w ramach programu socjalnego 500 plus także dla rodzin o wysokich dochodach. Czyż nie jest absurdem, że z 500 plus może także korzystać pani Kulczyk, miliarderka? Czy nie lepiej było te pieniądze przeznaczyć dla najmniej zarabiających lub inwalidów ? Czy bez trzynastej emerytury nie przeżyje sędzia Trybunału Konstytucyjnego, którego emerytura wynosi 17 tys. zł. ? Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność, pokazując absurdy funkcjonowania naszego państwa.

Jadąc samochodem ulicami opustoszałej Warszawy, dostrzegłem bilbord, jakiego nigdy wcześnie nie widziałem. Nie był to bilbord wyborczy. Przedstawiał kilku pracowników jednej z sieci handlowych, z napisem wielkimi literami: „Jesteście naszymi bohaterami.” Moimi także.


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Maseczki z biustonosza

Na początku lutego miałem zaszczyt i przyjemność uczestniczyć w konferencji World Summit 2020 w Seulu, w której wzięło udział 3000 osób ze 172 krajów, przedstawicieli biznesu, świata polityki oraz ruchów religijnych.

Wyjazd do Korei wiązał się z pewnym ryzykiem, z uwagi na coraz bardziej dramatyczne informacje o przypadkach zachorowań na koronawirusa. Po wylądowaniu na lotnisku u wielu pasażerów można było zauważyć maseczki. Pasażerowie poddani byli także kontroli temperatury. W przypadku wykrycia podwyższonej temperatury zarządzana była przymusowa kwarantanna. W wielu miejscach zainstalowane były dozowniki z płynem do mycia rąk. Pracownicy lotniska byli wyjątkowo wyczuleni na najmniejsze przejawy grypy. Gdy zdarzyło mi się kichnąć, to natychmiast podano mi maseczkę…gratis.

Lot powrotny z Seulu do Warszawy przebiegał rutynowo z wyjątkiem komunikatu kapitana samolotu, który przejętym głosem poprosił pasażerów o dokładne i zgodne z prawdą wypełnienie formularza, rozdanego wszystkim pasażerom przez załogę samolotu. Formularz był bardzo szczegółowy. Należało podać m.in. kraj docelowy, miejsce pobytu, nazwę hotelu, dane osoby, którą należałoby powiadomić w przypadku zachorowania. Wielu osobom wypełnienie kwestionariusza sprawiało kłopot, gdyż zdecydowana większość pasażerów to byli Koreańczycy, a formularze były wyłącznie w języku polskim i angielskim. Widocznie nasze władze uznały, iż każdy Koreańczyk, jeśli nie zna angielskiego, to z pewnością nie ma problemów z językiem polskim. Tym bardziej musi to budzić zdziwienie w sytuacji, gdy LOT ma z Koreą pięć połączeń tygodniowo, a zdecydowana większość pasażerów to Koreańczycy. Komunikat o konieczności starannego wypełnienia formularza był ponawiany kilkakrotnie z dodatkową informacją, iż zostaną one nam odebrane na lotnisku w Warszawie.

Z pewną satysfakcją pomyślałem sobie, że jednak pan poseł Bartłomiej Sienkiewicz nie ma racji mówiąc o państwie polskim, że to „ch…, dupa i kamieni kupa’’. Poza drobnym zgrzytem z brakiem formularza w języku koreańskim, państwo polskie pokazało, że nie tylko dba o zdrowie polskich obywateli, ale także przestrzega reguł międzynarodowych. Pomysł z formularzem miał spowodować, iż w przypadku wykrycia wirusa u któregokolwiek z pasażerów, istniałaby możliwość ustalenia miejsca pobytu pozostałych uczestników lotu, a w konsekwencji zarządzenie przymusowej kwarantanny. Miało to szczególne znaczenie w sytuacji, gdy dla wielu pasażerów warszawskie lotnisko miało charakter tranzytowy. Tym większe było moje zdumienie, gdy okazało się, że na lotnisku w Warszawie nikt z personelu nie poprosił nas o formularze. Karni i zdyscyplinowani Koreańczycy próbowali interweniować, ale bez skutku. Około 300 pasażerów rozjechało się po całym świecie bez możliwości ustalenia ich miejsca pobytu.

W Korei po Chinach występuje najwięcej przypadków koronawirusa. Prawie 5000 osób jest zarażonych, kilkadziesiąt osób zmarło. Co na to polskie władze? Prezydent Andrzej Duda po powrocie z nart, zwrócił się do marszałek Elżbiety Witek o zwołanie pilnego posiedzenia Sejmu, co też nastąpiło. Minister Zdrowia solennie zapewnił, że w Polsce nie ma ani jednego przypadku koronawirusa. „ Od tego co przekażecie ludziom, którzy wam ufają i wam wierzą, zależy czy będziemy mieli epidemię koronawirusa, czy epidemię paniki’’, grzmiał z trybuny sejmowej. Minister przestrzegał, aby nie wykorzystywać tego tematu w bieżącej walce politycznej. Ministra Zdrowia przebił szef Głównego Inspektoratu Sanitarnego, który oświadczył z mównicy sejmowej: „ Wiem, że jest lek na koronawirusa. To nieskomplikowana mikstura. Tworzymy ją we własnych głowach. To odpowiedzialność, wiedza, dostęp do informacji.’’ Udzielił też Polakom na łamach jednej z gazet porady, aby robić maseczki…z biustonoszy. Czyż to nie jest genialne?

W Polsce co pewien czas powraca temat budowy elektrowni atomowej, a nawet wyposażenia Polski w broń atomową. Może to i dobry pomysł, ale z drugiej strony, gdy pomyślę sobie jakich mamy nieodpowiedzialnych polityków i urzędników, to wybieram tradycyjne elektrownie i konwencjonalne siły zbrojne. Nawet kardynalne błędy niczego nas nie uczą. W katastrofie smoleńskiej zginęło 96 osób, polska elita. Sędzia, w uzasadnieniu do wyroku w sprawie przeciwko Tomaszowi Arabskiemu wskazał, iż nie tylko on powinien ponieść odpowiedzialność, ale także przedstawiciele kancelarii prezydenta i MON. Czy ponieśli? Nie. Tomasz Arabski zamienił pracę w Kancelarii Premiera na ambasadora w Madrycie. Premier Donald Tusk nie tylko nie poniósł odpowiedzialności politycznej, co wydawało się oczywiste, ale kilka lat po katastrofie przewodził całej Europie, z czego my Polacy mieliśmy być dumni. Prokuratora nie kwapiła się, aby komukolwiek z osób winnych postawić zarzuty i nie postawiła, dwukrotnie umarzając sprawę. Tylko wyjątkowa determinacja kilku rodzin, których najbliżsi zginęli w katastrofie, doprowadziła do procesu przeciwko Tomasowi Arabskiemu w trybie … prywatnoskargowym. Czyż to nie ironia losu, nie to nie ironia losu, to brak odpowiedzialności i serwilizm prokuratury. Sąd skazał Tomasza Arabskiego za niedopełnienie obowiązków przy organizacji lotu do Smoleńska na karę dziesięciu miesięcy w zawieszeniu na dwa lata. Jeden komentatorów stwierdził, że to poziom kradzieży na straganie. Gdyby sąd uznał Tomasza Arabskiego za niewinnego to mógłbym to zrozumieć, ale uznanie go za winnego niedopełnienia obowiązków i wymierzenie kary dziesięciu miesięcy w zawieszeniu to zwykły skandal. Takie właśnie wyroki powodują brak odpowiedzialności u naszych polityków i urzędników.

Co łączy sprawy, wydawałoby się tak odległe, jak epidemia koronawirusa i katastrofa smoleńska? To brak odpowiedzialności, a także nieprzestrzeganie prawa oraz procedur. W przypadku lotu z Seulu do Warszawy nieodebranie kwestionariusza od pasażerów, którzy rozjechali się po całym świecie, może narazić tysiące ludzi na śmierć. Do katastrofy smoleńskiej nigdy by nie doszło, gdyby przestrzegano elementarnych procedur. Dlatego mamy państwo z dykty, a maseczki z biustonoszy.


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Stefan Hambura

Odszedł Stefan Hambura. Piszę odszedł, bo nie potrafię użyć innego słowa. Stefana poznałem 25 lat temu, był i będzie moim Przyjacielem i mam nadzieję, że on też tak o mnie myślał.

Stefan miał dwie pasje – prawo i polityka. Jako adwokat wykształcony w Niemczech był, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości, najbardziej znanym niemieckim adwokatem w Polsce. Gdy wchodziliśmy do sądu, Stefan nie musiał pokazywać legitymacji adwokackiej, wszyscy go znali. Potrafił walczyć i to wydawałoby się w beznadziejnych sprawach. To dzięki Jego wyjątkowej determinacji, osądzone zostały osoby odpowiedzialne za katastrofę smoleńską. Ten proces przyniósł Stefanowi rozgłos, ale ja będę Go pamiętał z tych spraw, w których razem występowaliśmy, bez udziału kamer i zainteresowania mediów.

Jako adwokat, Stefan odniósł sukces, aczkolwiek jego nazwiska nie można było znaleźć w pseudo rankingach najbardziej znanych i wpływowych adwokatów. Za swoje niewątpliwe zasługi nigdy nie otrzymał nawet najskromniejszego uznania ze strony samorządu adwokackiego.

Druga pasja Stefana to była polityka. Miał wszelkie atuty, aby osiągnąć sukces – był rozpoznawalny (słynne okulary), lubiany, z ogromną wiedzą, perfekcyjnym niemieckim. Gdy zbliżał się termin wyborów, Stefan był jak żołnierz, gotów do walki. Nie był przykładem kawiarnianego polityka i kunktatora, dla którego miejsce na liście wyborczej jest ważniejsze od wyznawanych wartości. Niestety, pomimo niewątpliwych zalet, nie został posłem ani senatorem. Gdy Jego koledzy obejmowali najwyższe stanowiska w Państwie, kwalifikacje Stefana nie znajdywały uznania. Wielka strata.

Stefan był, zapewne nie wszyscy o tym wiedzą, współzałożycielem i Prezesem Światowego Kongresu Polaków. Jego odejście w dniu drugiego maja, kiedy obchodzimy Dzień Polonii i Polaków za Granicą, jest symboliczna. Stefan, będzie nam Ciebie bardzo brakowało.


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Pan Jarosław Kaczyński Wiceprezes Rady Ministrów

Z okazji powołania na stanowisko Wiceprezesa Rady Ministrów, proszę przyjąć moje gratulacje oraz życzenia osiągnięcia wszystkich zamierzonych celów. Mam nadzieję, że nowe stanowisko pozwoli Panu w pełni wykorzystać znakomite kwalifikacje zawodowe oraz podjąć temat szczególnie mi bliski, a jestem przekonany, że także Panu, jaką jest ochrona zwierząt.

Dlatego z ogromną satysfakcją przyjąłem wiadomość o uchwaleniu przez Sejm ustawy o ochronie zwierząt autorstwa Prawa i Sprawiedliwości, zakładającej zakaz hodowli zwierząt na futra, wykorzystywania zwierząt w celach rozrywkowych i widowiskowych oraz uboju rytualnego tylko na potrzeby krajowych związków wyznaniowych.

Warto przypomnieć, że większość państw europejskich – od Anglii po Czechy –zakazała hodowli zwierząt na futra. Dzięki uchwalonej ustawie Polska dołączyła do państw, mogących szczycić się tym, że w sposób humanitarny traktuje nie tylko ludzi, ale i zwierzęta.

Podzielam pogląd, iż odpowiedzialność za zwierzęta jest tym samym, co odpowiedzialność za ludzi i że każdy dobry człowiek powinien poprzeć tę ustawę. Znane jest jednoznaczne stanowisko w kwestii ochrony zwierząt najwyższych autorytetów duchowych i świeckich -świętego Franciszka, Jana Pawła II, Benedykta XVI. To Gandhi powiedział, iż ,,wielkość narodu i jego postęp moralny można poznać po tym w jaki sposób obchodzi się on ze swymi zwierzętami”.

Kolejnym i niezbędnym krokiem w celu zapewnienia ochrony praw zwierząt powinno być powołanie pełnomocnika Prezydenta RP do spraw ochrony zwierząt. Przywrócenie tego urzędu wydaje się dzisiaj być wysoce pożądane zarówno ze względów etycznych jak i edukacyjnych. Pragnę przypomnieć, iż to Prezydent Lech Kaczyński, w którego działaniach istotne miejsce zajmowała kwestia ochrony zwierząt, w styczniu 2009 r. powołał pełnomocnika do spraw ochrony zwierząt.

W Polsce jest wiele osób, które poza niezbędnymi kwalifikacjami do pełnienia tej zaszczytnej funkcji mają serce dla zwierząt, ale na dwie postaci chciałbym zwrócić szczególną uwagę. Jedną z nich jest Pani Dorota Sumińska, wspaniały lekarz weterynarii, pisarka, publicystka. W TOK FM prowadzi audycję ,,Wierzę w zwierzę’’, autorka książki ,,Dość’’, do bólu prawdziwy, gorzki i bolesny głos w sprawie zwierząt i ludzi, ale co dla mnie najistotniejsze, jak sama przyznaje w wywiadzie dla magazynu ,,Wyborczej’,,dom wybudowałam dla nich - dla sześciu psów i piętnastu kotów. Skąd? Dzwonią woluntariusze schronisk z całej Polski i czasami mówią: ,, On tu umiera”. No i jak pozwolić na to? Wszystkie moje zwierzęta są po przejściach’’.

Drugą osobą, która także w pełni zasługuje na pełnienie funkcji pełnomocnika do spraw zwierząt jest Pani Lidia Bagińska, adwokat i radca prawny, były Sędzia Trybunału Konstytucyjnego, autor Komentarza do prawa wekslowego i prawa czekowego, oraz książek Skarga o stwierdzeniu niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia, Skargi Konstytucyjnej i Skargi kasacyjnej w postępowaniu cywilnym j (Wydawnictwo C.H. Beck). Pani mecenas była także wykładowcą w Europejskiej Wyższej Szkole Prawa i Administracji, a także wykładowcą na szkoleniach dla aplikantów adwokackich w Okręgowej Radzie Adwokackiej w Warszawie. Ekspert prawny w komisjach sejmowych oraz Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, członek rad nadzorczych wielu spółek.

Pani Lidia Bagińska, to wybitny prawnik, ale przede wszystkim osoba kochająca zwierzęta, którą wybrało sobie dziesięć kotów i dwa psy, poza jednym wszystkie po przejściach.

W imieniu własnym, ale jestem głęboko przekonany, że także w imieniu wszystkich tych, którzy szczerze walczą o prawa zwierząt, proszę Pana o podjęcie działań, które doprowadzą do powołania pełnomocnika Prezydenta RP do spraw ochrony zwierząt, przywrócenia urzędu zapoczątkowanego przez Pana Brata - Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Warszawa, 21 stycznia 2021 r.


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Moja teoria spiskowa

,,Lockdown (zamknięcie) to podejście średniowieczne, katastrofalne ekonomicznie oraz społecznie, które nie było konieczne. Głównym celem COVID - 19 było maksymalne zarażenie tak wielu ludzi jak to tylko możliwe, maksymalne zadłużenie tylu państw, jak to tylko możliwe, w ramach próby wykreowania nowego ładu społeczno - gospodarczego. Dziś mamy wiedzę historyczną dotycząca pandemii i jej skutków i wiemy, że w większości państw reakcje były zdecydowanie przesadzone i niepotrzebne”. (Business Insider z19 lipca 2020 r.)

Czyżby kolejna teoria spiskowa, jeszcze jeden oszołom, czy też niedouczony ekonomista? Nie, to prof. Konrad Raczkowski, były wiceminister finansów, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP, dyrektor Instytutu Ekonomicznego Społecznej Akademii Nauk.

W Polsce w czasie epidemii udało się nawet przeprowadzić wybory prezydenckie, mimo iż liczba zachorowań w lipcu była dużo większa niż w maju. Przy okazji koronawirusa znowelizowano także ustawę z 2 marca 2020 r. o zmianie niektórych ustaw w zakresie systemu ochrony zdrowia związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID - 19, zawieszając na czas epidemii odpowiedzialność karną urzędników za przekroczenie przepisów przy zamówieniach publicznych, co stanowi wręcz zaproszenie i zachętę do wszelkiej maści przewałek. Skutki wszyscy znamy: przepłacone maseczki, nadające się tylko do wyrzucenia testy na koronawirusa, zamówione i z góry zapłacone respiratory, których nikt nie widział na oczy. W normalnym państwie w okresie zagrożenia, a stan epidemii niewątpliwie spełnia ten warunek, przepisy o odpowiedzialności karnej się zaostrza, u nas… odwrotnie. Co ciekawsze, za takim rozwiązaniem głosowała także opozycja wychodząc chyba słusznie z założenia, że przepis zwalniający z odpowiedzialności karnej to prawdziwy skarb, który może się okazać przydatny w przypadku dojścia do władzy, a także w sytuacji, gdy główny strateg gospodarczy Polski - Minister Rozwoju, Wicepremier Jadwiga Emilewicz zapowiada ( Gazeta .pl.), iż ,,po epidemii na rynek niemal z dnia na dzień trafi 40 mld zł. Nad Polską przeleci olbrzymi helikopter z pieniędzmi.” Przeleci…, ale czy wyląduje?

Ale co tam jakieś 40 mld zl. Prawdziwy grad pieniędzy zapowiedzieli przedstawiciele 27 państw Unii Europejskiej na szczycie w Brukseli. W ramach Funduszu Odbudowy Komisja Europejska pożyczy od zewnętrznych instytucji finansowych gigantyczną kwotę 750 mld euro, na którą składa się 390 mld euro tzw. bezzwrotnych subwencji (termin mylący o czym w dalszej treści artykułu) i 360 mld euro kredytów gwarantowanych przez wszystkie kraje Unii. Sytuacja bez precedensu – po raz pierwszy w historii Komisja Europejska zaciąga astronomiczny kredyt 750 mld euro, obciążając spłatą państwa członkowskie, co dla niektórych może być nie do udźwignięcia.

Kto na tym skorzysta, a kto straci? Z kwoty 390 mld euro subwencji największym beneficjentem są Włochy, które na walkę z następstwami koronowirusa otrzymają 81 mld euro, Hiszpania 80 mld euro i Francja 40 mld euro. Niemcy, Holandia, Szwecja, Dania i Austria uzyskali znaczące obniżenie składki członkowskiej. Holandia też może mówić o sukcesie, gdyż zapewniła sobie możliwość nie wpłacania do kasy Unii części przychodów z ceł.

Ale o największym sukcesie mogą mówić ci, którzy nie brali bezpośrednio udziału w szczycie przedstawicieli rządów państw UE – to instytucje finansowe, które pożyczą pieniądze Komisji Europejskiej, z gwarancją solidarnej spłaty przez wszystkie państwa członkowskie. Genialny interes. Chapeau bas – prezydent Francji Emmanuel Macron naprawdę dużo się nauczył pracując w banku Rothchilda.

Wiemy już kto zyskał – w takim razie czy ktoś stracił? Polscy negocjatorzy wynegocjowali 34 mld euro subwencji, co niewątpliwie stanowi znaczącą kwotę, ale jej otrzymanie jest uzależnione dodatkowo od przestrzegania przez Polskę zasad praworządności z czym delikatnie mówiąc, mamy pewien problem. Kwoty tej możemy także nie otrzymać, gdy okaże się, że…zbyt dobrze sobie radzimy z popandemiczną odbudową gospodarki, co nie jest wcale wykluczone. Ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze nas czeka po 2027 r., gdy nadejdzie czas spłaty kredytu zaciągniętego przez UE, a wówczas Polska jako płatnik netto będzie musiała zwrócić do kasy Unii 14,8 mld euro z otrzymanych 34 mld euro, gdy się okaże, że planowane dodatkowe przychody Unii z tytułu sprzedaży zezwoleń na emisje z tytułu CO2, tzw. opłata węglowa za emisje nakładana na towary importowane spoza Unii, opodatkowanie działalności korporacji międzynarodowych na terenie Unii oraz podatek cyfrowy nie wystarczają na spłatę kredytu. A wszystko to w imię solidarności europejskiej, niewiele mającej wspólnego jak się okazuje z elementarną sprawiedliwością, gdyż o czym chyba wielu zapomniało, albo nie chce pamiętać, pomimo 16 lat w UE, wciąż należymy do grupy najbiedniejszych państw. W najbliższej przyszłości możemy również zapomnieć o wyższych dopłatach dla rolników, na badania rozwojowe, służbę zdrowia, gdyż przedstawiciele 27 państw zadecydowali o obniżeniu funduszy na powyższe cele.

O ostatnim szczycie niektórzy mówią, że miał charakter historyczny i mają rację, nie tylko ze względu na imponującą kwotę kredytu zaciągniętego przez UE gwarantowaną przez państwa członkowskie, ale na przyspieszonej, żeby nie powiedzieć ekspresowej federalizacji i fiskalizacji UE pod bezdyskusyjnym przywództwem Niemiec. Bez koronawirusa, a przede wszystkim bez zamknięcia na wiele miesięcy gospodarek europejskich, a w konsekwencji wywołania recesji na niespotykaną skalę w powojennej historii Europy, w ciągu zaledwie kilku miesięcy Niemcy osiągnęli cel, który wydawał się mało realny i bardzo odległy. Aż się nasuwa słowo – Blitzkrieg. I jak tu nie wierzyć w teorie spiskowe?


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Czy leci z nami pilot ?

Tuż po zakończeniu debaty telewizyjnej dwóch szeregowych posłów, Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin, porozumieli się co do przesunięcia wyborów na inny termin. Bez żadnego trybu odwołano konstytucyjne wybory prezydenckie i zdecydowano, że odbędą się kiedy indziej, choć nikt nie powiedział tego oficjalnie. W sobotę i niedzielę formalnie będzie obowiązywać cisza wyborcza, a prywatna spółka wydrukowała formularze do głosowania i koperty.

Zgodnie z zawartym porozumieniem Państwowa Komisja Wyborcza miałaby stwierdzić, że wybory się nie odbyły, zaś Sąd Najwyższy wypowiedziałby się w sprawie ich ważności, a to umożliwiałoby rozpisanie nowych wyborów. Art. 129 ust. 3 Konstytucji stanowi, że w razie stwierdzenia nieważności wyborów prezydenta przez Sąd Najwyższy przeprowadza się nowe wybory. Marszałek Sejmu ma 14 dni na zarządzenie wyborów, które muszą się odbyć w ciągu 60 dni od daty zarządzenia.

Przy okazji wyborów PIS chce zmienić prawo tak, aby automatycznie dać możliwość startu wszystkim obecnym kandydatom. Istniałaby możliwość wystawiania nowych kandydatów pod warunkiem zebrania przez nich wymaganych 100 tys. podpisów. Wybory prezydenckie miałyby się odbyć na przełomie czerwca lub lipca.

W związku z zaistniała sytuacją nasuwają się trzy pytania:Czy można odwołać wybory? Odpowiedź na pierwsze pytanie jest prosta. Nie ma możliwości prawnej odwołania niedzielnych wyborów prezydenckich. Nie ma trybu ani organu, który mógłby podjąć taką decyzję. Jedynie w przypadku ogłoszenia stanu nadzwyczajnego wyborów się nie przeprowadza, a kadencja prezydenta ulega przedłużeniu.

Czy można stwierdzić nieważność wyborów, które się nie odbyły? Sąd Najwyższy nie może stwierdzić nieważności wyborów prezydenta, jeśli wybory się nie odbędą 10 maja. Na tej samej zasadzie, jak sąd nie może unieważnić np. umowy sprzedaży samochodu, która nigdy nie została zawarta, bądź małżeństwa, do którego nigdy nie doszło. Sąd Najwyższy stwierdza ważność wyborów po rozpatrzeniu protestów wyborców i sprawozdania PKW. Jeśli wybory nie odbędą się 10 maja, to SN nie będzie mógł stwierdzić ich ważności bądź nieważności.

Czy dotychczasowi kandydaci nabywają prawo da uczestniczenia w nowych wyborach? Nie ma czegoś takiego jak prawa nabyte kandydatów, którzy dotychczas brali udział w kampanii wyborczej. Jeśli mamy nowe wybory, to cały proces wyborczy powinien rozpocząć się od nowa, poczynając od rejestracji komitetu wyborczego, rejestracji kandydatów, zbierania podpisów, kampanii wyborczej. Niezły pasztet, prawda?


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



World Summit 2020 w Korei Południowej.

W dniach od 2 do 8 lutego 2020 r. miałem zaszczyt uczestniczyć w World Summit 2020 w Korei Południowej. Organizatorem konferencji była Światowa Federacja Pokoju / Universal Peace Federation / na czele z jej przywódczynią Dr. Hak Ja Han Moon.

W dniach od 2 do 8 lutego 2020 r. miałem zaszczyt uczestniczyć w World Summit 2020 w Korei Południowej. Organizatorem konferencji była Światowa Federacja Pokoju / Universal Peace Federation / na czele z jej przywódczynią Dr. Hak Ja Han Moon.

W konferencji uczestniczyła wyselekcjonowana grupa 3000 liderów ze 170 państw, w tym byli oraz obecni przywódcy państw i rządów, naukowcy, przedstawiciele mediów oraz liderzy organizacji młodzieżowych i społecznych. Uczestnictwo w konferencji tak wielu doświadczonych i utalentowanych liderów miało charakter historyczny i bezprecedensowy, co jest niewątpliwie zasługą dziedzictwa, którego twórcą był Rev. Dr. Sun Myung Moon. Wśród osób biorących udział w konferencji dominowała rosnąca świadomość konieczności pojawienia się liderów zdolnych do podjęcia najpilniejszych wyzwań stojących przed ludzkością. W tym celu należy – takie było główne przesłanie konferencji - wykorzystać indywidualne i zbiorowe doświadczenie oraz wiedzę zgromadzonych liderów, jeśli zamierzamy zbudować trwały pokój na świecie oraz dobrobyt oparty o uniwersalne wartości.

W pierwszym dniu konferencji największe wrażenie wywarły wystąpienia Mario J. Molina – laureata nagrody Nobla oraz Christofera Hilla – byłego ambasadora USA w Polsce, a także w Korei Południowej. Obaj mówcy mówili o największych wyzwaniach, z którymi świat będzie musiał się zmierzyć w najbliższej przyszłości.

Drugi dzień obrad to przemówienia m. in. Prezydenta Gwatemali – Jimmy Moralesa, Premiera Nigru - Brigi Rafini, Premiera Kambodży - Samdech Akka Moha Sena Padei Techo Hun Sen, a także Marii Leonor Robredo – Vice Prezydenta Filipin. W ich wystąpieniach dominowała polityka zagraniczna oraz próba znalezienia odpowiedzi na problemy o zasięgu ogólnoświatowym. Kolejnym mówcą tego dnia był Jose Manuel Barroso – były Przewodniczący Komisji Europejskiej oraz Ban Ki-moon - Sekretarz Generalny ONZ w latach 2007-2016. Obaj prelegenci poruszyli temat odpowiedzialności liderów świata biznesu, zachowania i ochrony środowiska naturalnego oraz światowych zasobów naturalnych. Zwrócili także uwagę na konieczność budowy światowego pokoju oraz większej sprawiedliwości społecznej.

Tego dnia oraz następnego odbywały się także spotkania sesyjne w pięciu blokach tematycznych. Najbardziej zainteresowała mnie sesja zorganizowana przez Międzynarodowe Stowarzyszenie dla Pokoju i Ekonomicznego Rozwoju. Prowadzącym sesję był Gerard Willis i Thomas P. McDevitt. W panelu wystąpili zarówno przedstawiciele świata nauki jak i praktycy – szefowie firm, a także prawnicy oraz osoby kierujące ważnymi urzędami państwowymi. Wieczorem we wtorek podczas uroczystej kolacji zainaugurowany został Program Mother Foundation, jak również autobiografia Dr. Hak Ja Moona

W środę punktem kulminacyjnym konferencji była ceremonia wręczenia Sunhak Peace Prize, nagrody o którą mogą się ubiegać osoby oraz organizacje mające znaczący wkład w upowszechnianiu pokoju między narodami, ponad podziałami rasowymi, religiami i ideologiami. W tym roku nagrodę w wysokości 1 mln USD otrzymał H.E. Macky Sall – Prezydent Senegalu oraz Bishop Munib Younan - arabsko-izraelski Biskup Kościoła Ewangelicko – Luterańskiego w Jordanii i Ziemi Świętej. Specjalna nagroda - Centenary Award – wręczona została H.E. Ban Ki-moon, Sekretarzowi Generalnemu ONZ.

Czwartego dnia konferencji w Cheongshim Peace Center w obecności 30 tys. uczestników miała miejsce ceremonia ustanowienia Cosmic Nation of Peace oraz ceremonia stulecia Prawdziwej Rodziny. Dla osób w niej uczestniczących było to niezapomniane przeżycie podobnie jak następnego dnia w tym samym miejscu 60 rocznica Świętego Małżeństwa Prawdziwych Rodziców.

Na szczególne podkreślenie zasługują niezwykle mądre, pouczające a zarazem proste w przekazie wystąpienia Dr. Hak Ja Han Moon. Uczestnicy konferencji byli pod wrażeniem jej ogromnej erudycji a jednocześnie emanującej serdeczności.

Chciałbym podkreślić, iż Jako były Poseł do Parlamentu Europejskiego miałem okazję uczestniczyć w wielu ważnych wydarzeniach oraz konferencjach na całym świecie, ale nigdy nie spotkałem się z tak znakomitą organizacją wymagającą zaangażowania setek, jeśli nie tysięcy ludzi. Na żadnej konferencji, w której brałem udział nie spotkałem tylu szczęśliwych ludzi, pomimo iż często życie ich nie oszczędzało, a mimo to potrafili zachować optymizm i wiarę w uniwersalne wartości, którymi przez całe życie kierowali się Rev. Dr. Sun Myung Moon i Dr. Hak Ja Han Moon.



P.S. Szczególne podziękowania dla Krzysztofa Gago za pomoc i życzliwość




Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Wnioski z upadku ,,żelaznej kurtyny” dla procesu zjednoczenia Korei Południowej i Północnej.

Słynne sformułowanie ,,żelazna kurtyna” przypisuje się Winstonowi Churchillowi. To on podczas historycznego przemówienia 5 marca 1946 r. w Fulton miał powiedzieć: ,,Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem zapadła żelazna kurtyna dzieląc nasz kontynent. Poza tą linią pozostały stolice tego, co dawniej było Europą Środkową i Wschodnią”. Gwoli prawdy należy jednak uściślić, że jako pierwszy określenia tego użył Joseph Goebbels w artykule ,,Rok 2000” z 25 lutego 1945 r.: ,,Jeśli naród niemiecki złoży broń, wówczas Sowieci zgodnie z porozumieniem zawartym miedzy Rooseveltem, Churchillem i Stalinem, zajmą całą wschodnią i południowo - wschodnią Europę, w tym większą część Rzeszy. Nad tym terytorium zajętym przez Związek Radziecki zapadnie żelazna kurtyna, poza którą nastąpi rzeź narodów”.

Przez czterdzieści sześć lat termin ,,żelazna kurtyna” trafnie przedstawiał sytuację w Europie, gdyż kontynent europejski został podzielony barierą niezwykle trudną do pokonania. Taki stan trwał aż do 1989 r. Wówczas państwa zależne od ZSRR, który przestał istnieć, odzyskały suwerenność, co było konsekwencją rozpadu Związku Radzieckiego, do czego głównie przyczynił się wyścig zbrojeń (25% budżetu ZSRR było przeznaczane na cele wojskowe) i wojna w Afganistanie, jak również fatalny stan gospodarki i zacofanie technologiczne, czego symbolem była katastrofa w elektrowni jądrowej w Czarnobylu w 1986 r., efekt skandalicznych zaniedbań.

Jednym z najbardziej znaczących skutków rozpadu imperium radzieckiego było zjednoczenie Niemiec po 1989 r. co dla większości wówczas żyjących Europejczyków wydawało się całkowitym science fiction, a co dla przyszłego procesu zjednoczenia Korei Północnej i Południowej może stanowić znakomity punkt odniesienia w naszych rozważaniach. Trzeba to wyraźnie powiedzieć, iż zjednoczenie Niemiec nigdy by nie nastąpiło, gdyby zgody nie wyraziły cztery dawne mocarstwa okupacyjne t. j. Stany Zjednoczone, Związek Radziecki, Wielka Brytania i Francja, podczas moskiewskiej konferencji dwa plus cztery.

W 1989 r. byłem studentem Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Warszawskim – specjalizacja Stosunki Międzynarodowe, ale ani ja, ani moi koledzy, ba! profesorowie – znawcy problemu, nie przewidywali, że staniemy się świadkami rozpadu imperium, jakim niewątpliwie był Związek Radziecki, a jak byłoby tego mało, przejścia z systemu gospodarki socjalistycznej w kapitalistyczny. Coś takiego zdarza się raz na kilkaset lat !

Podobnie zjednoczenie obu państw niemieckich wydawało się czymś całkowicie nierealnym, a jednak to co wydawało się czymś niemożliwym, nastąpiło trzeciego października 1990 r. Ekonomiczna cena zjednoczenia była astronomiczna, oceniana jest na kwotę dwóch bilionów euro. Tyle Niemcy zachodnie przekazały dotychczas dawnemu NRD w celu dostosowania wschodnioeuropejskiej gospodarki i infrastruktury do swojego poziomu. Ale zjednoczenie Niemiec miało nie tylko charakter ekonomiczny. Wielu mieszkańców dawnych Niemiec wschodnich do dzisiaj uważa się za ofiary procesu zjednoczeniowego. Po trzydziestu latach od zjednoczenia nadal są widoczne różnice między zachodnią a wschodnią częścią Niemiec. Dotyczą one siły gospodarki, stanu majątkowego, poziomu płac, cen nieruchomości, poziomu edukacji, a nawet…wyglądu. Ale są i korzystne efekty, które dotyczą infrastruktury ( najlepsze autostrady są w części wschodniej Niemiec), jakości środowiska, wyglądu miast, warunków mieszkaniowych, opieki zdrowotnej. Efektem zjednoczenia Niemiec było powstanie potęgi gospodarczej i politycznej, nie tylko w skali europejskiej, ale i światowej.

Dla większości osób zajmujących się tematyką koreańską zjednoczenie Korei Północnej i Południowej w najbliższej przyszłości wydaje się czymś nierealnym. Co takiego musiałoby więc nastąpić, aby marzenie wielu, ale nie oznacza to że wszystkich Koreańczyków, stało się faktem ? Nie istnieją żadne oficjalne badania, z których wynikałoby jakie jest zdanie Koreańczyków z północy na temat ewentualnego zjednoczenia, podobnie jak władz północnokoreańskich. Opinia Koreańczyków z południa w kwestii zjednoczenia jest znana, ale nie znaczy to, że jest jednorodna, ale pamiętajmy, że także nie wszyscy Niemcy, zarówno wschodni jak i za chodni, byli za połączeniem obu państw niemieckich. Największymi zwolennikami zjednoczenia Korei było tzw. ,,pokolenie 386”, t. j. Koreańczyków urodzonych w okresie bumu demograficznego w latach sześćdziesiątych. Pokolenie współczesne jest bardziej sceptyczne. Stanowisko władz południowokoreańskich ewoluowało, od wrogości do zbliżenia tzw. ,,sunshine policy”, którego zakończenie związane było z próbami nuklearnymi dokonywanymi przez Koreę Północną. Symbolicznym gestem polityki prozbliżeniowej obu krajów był pierwszy szczyt międzykoreański w Pjongjangu w 2000 r.

Czynnikiem decydującym o zjednoczeniu Korei może okazać się stan gospodarki północnokoreańskiej, tak jak to miało w miejsce w przypadku Niemiec, gdzie zapaść gospodarcza całego bloku sowieckiego przyczyniła się w istotny sposób do zjednoczenia Niemiec. Przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un, był szczery aż do bólu podczas swojego przemówienia skierowanego w styczniu tego roku do 10 tysięcy członków Komunistycznej Partii Pracy, przyznając, że jego kraj znalazł się w trudnej sytuacji, gdyż pandemia koronawirusa uderzyła z niespotykaną siłą w jego gospodarkę. Zamknięcie granic Korei Północnej doprowadziło do pogłębiających się niedoborów żywności, energii elektrycznej i podstawowych towarów. Oby nie powtórzyła się sytuacja z połowy lat dziewięćdziesiątych, kiedy to w wyniku głodu mogło zginąć nawet do 2,5 mln mieszkańców Korei Północnej.

Jakże odmiennie na tym tle wygląda gospodarka Korei Południowej, przykład jednego z najbardziej spektakularnych cudów gospodarczych. Wystarczyć jedynie powiedzieć, że według szacunków, PKB Korei Północnej stanowi obecnie mniej niż 3% PKB Korei Południowej, gdy jeszcze do połowy lat siedemdziesiątych to gospodarka północnokoreańska była większa od gospodarki południowokoreańskiej. PKB w Korei Południowej na jednego mieszkańca to 33 tys. USD, ( w 1960 roku nie przekraczało 100 USD), a w Korei Polnocnej1300 USD. Korea Południowa to dziesiąta gospodarka świata, eksporter elektrowni atomowych opartych na własnych technologiach, to pierwsze miejsce na świecie w produkcji statków, a drugie w produkcji półprzewodników, komputerów, odbiorników telewizyjnych, liczący się producent samochodów osobowych i ciężarowych. Największe korporacje takie jak Samsung, Hyundai, Lotte, LG, to firmy o zasięgu światowym.

Gospodarcze sukcesy Koreańczyków można byłoby jeszcze długo wymieniać, szczególnie mając na uwadze fakt, iż jeszcze w latach sześćdziesiątych 80% społeczeństwa to byli analfabeci. Dzisiaj Korea Południowa może szczycić się najwyższym wskaźnikiem osób z wyższym wykształceniem. Ma jeden z najlepszych systemów edukacyjnych, jest także jednym z państw, które przeznacza największe kwoty w budżecie państwa na edukację. Osiągnięcia Korei Południowej są imponujące, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, iż w wojnie koreańskiej zginęło trzy miliony mieszkańców Korei, a infrastruktura kraju – drogi, mosty, budynki, pola uprawne – została kompletnie zniszczona. Nawet natura nie była sprzyjająca – mniej niż skromne zasoby bogactw naturalnych, 70% kraju to góry, a 51 mln mieszkańców ściśniętych jest na terytorium mniejszym niż jedna trzecia Polski.

Eksperci wyliczyli, iż koszty zjednoczenia obu państw koreańskich przekroczyłyby kwotę dwóch bilionów USD, co oznaczałoby, iż po jego zakończeniu Korea stałaby się trzecią potęgą gospodarczą świata, zostawiając w tyle m.in. Niemcy, Japonię, Anglię oraz Francję. Czy Koreę Południową na to stać ? Powyższe fakty dają na to pytanie jednoznaczną odpowiedź.

Trzeci warunek, który musi być spełniony, aby mogło dojść do zjednoczenia Korei, to tak jak w przypadku Niemiec, zgoda czterech mocarstw, tylko tym razem nie Francji i Anglii, ale Japonii i Chin oraz oczywiście Stanów Zjednoczonych i Rosji. I znów tak jak w przypadku zgody na zjednoczenie Niemiec mamy cztery plus dwa, gdyż tym razem nie może zabraknąć obu Korei.

Ci, którym uda się do tego doprowadzić i ci wszyscy, którzy się do tego przyczynią, nie tylko zasłużą na Nagrodę Nobla, ale na pewno przejdą do historii.



Referat wygłoszony podczas międzynarodowej konferencji ,,Wnioski z upadku żelaznej kurtyny dla zjednoczenia Korei Północnej i Południowej.”


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski



Dwusetna rocznica śmierci Napoleona Bonaparte – zbrodniarz czy geniusz wojny?

W niedzielę 23 czerwca 1940 r. tydzień po zajęciu przez Niemców Paryża, Adolf Hitler odwiedza grobowiec Napoleona Bonapartego. Spędza tam godzinę. Tego samego roku na rozkaz Hitlera, jako dar Wielkiej Rzeszy Niemieckiej dla narodu francuskiego, w celu zacieśnienia przyjaźni pomiędzy Austrią a rządem Vichy we Francji, przeniesiono zwłoki syna Napoleona do Kościoła Inwalidów w Paryżu. W ten oto sposób doszło do spotkania dwóch dyktatorów urodzonych poza swoimi krajami, dążącymi do całkowitej dominacji w Europie. Obaj po wielu militarnych sukcesach ponieśli druzgocącą klęskę w starciu z Rosją i koalicją państw zachodnich. Kilka generacji historyków dokonywało porównania Napoleona z Hitlerem, przedstawiając tego pierwszego jako wzoru dla drugiego. Czy uzasadnione jest porównywanie Napoleona z Hitlerem? Oto fakty.

To dziełem Napoleona była agresywna polityka zagraniczna i stworzenie nowego porządku w Europie, ideały którymi także kierował się Hitler. Wojny Napoleona kosztowały życie 4 do 5 mln ludzi i przyniosły ogromne straty materialne. Armia francuska wykazywała wyjątkowe okrucieństwo w stosunku do walczących i pokonanych. W czasie kampanii egipskiej w 1799 r. 2,5 tys. powstańcom obcięto głowy, które następnie wrzucono do worków, pozostawiając na stosie w centrum Kairu, w celu zastraszenia i sterroryzowania pozostałej ludności Kairu. Powszechnie stosowano tortury. Po zdobyciu Jaffy jeden z francuskich świadków zdarzenia pozostawił następujący opis: ,,Widok był straszny, wystrzały, krzyki kobiet, stosy ciał, córki gwałcone na zwłokach swoich matek, zapach krwi, jęki rannych, zwycięskie okrzyki żołnierzy dokonujących rabunków, horror trwający dwa dni i dwie noce.” Kilka dni później, tysiące jeńców zapędzonych w kierunku morza zostało zmasakrowanych przez artylerię francuską na wyraźny rozkaz Napoleona, któremu żołnierze potrzebni byli do walki, a nie do pilnowania jeńców. Podobna masakra miała miejsce w Aleksandrii, podczas której kilka tysięcy jeńców zostało zamordowanych, gdyż jak się wyraził generał Doguereau, „gdyby to była armia europejska, mielibyśmy trzy tysiące jeńców, a tak mieliśmy trzy tysiące zwłok”.

29 stycznia 1802 r. na ówczesne Santo Domingo (obecnie Haiti) przybyła 28 tysięczna francuska ekspedycja na czele z generałem Leclerkiem oraz 6 tys. polskich żołnierzy marzących o przygodach i bogactwie, w celu zaprowadzenia niewolnictwa, przywróconego decyzją Napoleona z 20 maja 1802 r.

Walki na Haiti były wyjątkowo brutalne, palono plantacje, masakry, gwałty i tortury były powszechne, miasta zostały zrównane z ziemią. Rasowej eksterminacji służyły skonstruowane przez Francuzów komory gazowe na statkach, na których jeńcy byli duszeni oparami siarki, zanim zostali wyrzuceni za burtę oraz 600 sprowadzonych z Kuby specjalnie wytresowanych olbrzymich dogów, które zagryzały Haitańczyków na specjalnie wybudowanym ,,stadionie” wypełnionym publicznością. W ten okrutny sposób zamordowanych zostało 3 tys. mieszkańców Haiti.

W październiku 1802 r. Leclerc poinformował Napoleona, że ,,musimy wymordować wszystkich górskich murzynów, mężczyzn i kobiety, pozostawić przy życiu jedynie dzieci poniżej dwunastego roku życia, zniszczyć i nie zostawić w kolonii ani jednego kolorowego mężczyzny, który nosi epolety.”

Zadanie zostało wykonane. Na Haiti zginęło 350 tys. jej mieszkańców, co stanowiło 20 % procent jej ludności, a dla Napoleona to był jedynie największy błąd w karierze, który kiedykolwiek popełnił i koniec marzeń o koloniach na zachodzie. ,,Przeklęty cukier, przeklęta kawa, przeklęte kolonie.” Konsekwencją ,,błędu” była m. in. sprzedaż Stanom Zjednoczonym terytorium o powierzchni ponad 2 mln kilometrów kwadratowych obejmujących obecnie 13 stanów, od zatoki meksykańskiej, aż do granicy z Kanadą, za 78 mln franków, co stanowi obecnie kwotę 730 mln dolarów. Dzisiejszą wartość sprzedanych terenów szacuje się na 30 bln dolarów. ,,Dobiliście iście bajecznego targu, powiedział Tallerand Amerykanom.”

To, co Francja zrobiła Haiti po1804 r., to jest po ogłoszeniu swojej niezależności od Francji, to pierwszy i jedyny taki przypadek, w którym uprzednio zniewolony naród został zmuszony do wypłaty rekompensaty tym, … którzy go zniewolili. Największa grabież w historii stanowi wyjątkowy niesławny przykład kolonialnej kradzieży, gdyż Haiti zostało zmuszone pod groźbą wojny do zapłacenia Francji odszkodowania w wysokości 150 mln franków, co stanowiło dziesięciokrotność rocznego budżetu Haiti. Skutki francuskich grabieży najdotkliwiej odczuli zwykli Haitańczycy. Odszkodowanie jeszcze obecnie jest bezpośrednią przyczyną nie dofinansowania szkolnictwa, ale także braku systemu opieki zdrowotnej i niemożności budowy infrastruktury publicznej. Współczesne oceny wykazują, że zobowiązanie wobec Francji, które ostatecznie zostało spłacone dopiero w 1947 r., wyniosło dwa razy więcej, niż pierwotna wartość roszczeń kolonistów. Francuski ekonomista Thomas Piketty przyznał, że Francja powinna zwrócić Haiti co najmniej 28 miliardów dolarów w ramach restytucji.

Od maja 1803 r. Napoleon rozpoczął na gigantyczną skalę przygotowania do inwazji na Anglię. W portach kanału La Manche zgromadzono okręty i rozlokowano żołnierzy w pięciu gigantycznych obozach, którzy w ciągu 24 godzin mieli zostać zaokrętowani. Gdy jeden z generałów wyraził swoje wątpliwości co do wykonalności takiego zadania, odpowiedź Napoleona była błyskawiczna: ,,Niemożliwe ?, nie znam takiego wyrażenia, to nie jest francuskie słowo”. W szczytowym okresie przygotowań do desantu na Anglię, francuska flotylla liczyła 1831 okrętów i 167 tys. żołnierzy. Oczekiwano jedynie sprzyjającego wiatru, aby móc zawiesić cesarskiego orla na Tower w Londynie. Przeprawa przez kanał la Manche miała trwać 8 godzin i według Napoleona zadecydować o losach świata. Przygotowania były zapięte na ostatni guzik, nawet zostało napisanych specjalnie na okazję inwazji kilka piosenek, a tak oczekiwane zwycięstwo nad znienawidzonymi Anglikami miało zostać uczczone 300 tys. butelek brandy. Wydano także precyzyjne zarządzenie co do liczby służących, których mogli zabrać ze sobą do Anglii oficerowie wyższej rangi. Napoleon był głęboko przekonany, iż ,,Na moment inwazji czeka cała Europa. Mamy do pomszczenia sześć wieków upokorzeń”. Z prośbą o wsparcie desantu Napoleon zwrócił się także do papieża podając jako uzasadnienie … prześladowanie katolików w Irlandii. Nie doczekał się odpowiedzi. W dniu 20 lipca 1805 r. Napoleon wydał rozkaz desantu w ciągu najbliższych 24 godzin. Wojska francuskie miały za zadanie wylądować w czterech różnych miejscach, niedaleko od siebie położonych. Cele inwazji nigdy nie zostały zrealizowane. Spektakularne zwycięstwo Nelsona pod Trafalgarem w 1805 r. położyło kres wszelkim planom inwazji i potwierdziło, iż Napoleon pomimo swego geniuszu, w całej swojej karierze nigdy nie odniósł zwycięstwa na morzu. Tymczasem na horyzoncie czekała nowa koalicja antyfrancuska. Planowana inwazja, która nie doszła do skutku, zakończy się nie w Anglii, ale w Wiedniu

Napoleońska machina wojenna przetoczyła się niemal przez całą Europę od Portugalii poprzez dzisiejszą Hiszpanię, Włochy, Watykan, Belgię, Holandię, Szwajcarię, Niemcy, Austrie, Czechy, Polskę, Litwę, Białoruś, aż po Rosję. Przed najazdem na Rosję w 1812 r. Napoleon dysponował największa armią jaką do tamtej pory widział świat, liczącą 1 mln żołnierzy. Było to możliwe, gdyż na podbite państwa, księstwa i miasta nakładane były gigantyczne kontrybucje. Po bitwie pod Austerlitz Austria musiała zapłacić na rzecz Francji czterdziestomilionowe odszkodowanie i pogodzić się z rabunkiem 2,5 milionów cennych przedmiotów. Dziesiątki, bądź setki milionów franków kontrybucji musiały zapłacić Prusy, Austria, Hiszpania, Holandia, Włochy, Portugalia i wiele miast ówczesnej Europy. W ciągu 10 lat kontrybucje nakładane na podbite państwa i miasta, zasiliły skarbiec Francji kwotą 1,8 miliarda franków. Napoleon i jego liczna rodzina także się wzbogaciła się przyznając sobie arbitralnie nieruchomości, pieniądze, biżuterie, dzieła sztuki. U szczytu władzy Napoleon dysponował 39 pałacami, a jego osobisty majątek stanowiło 54514 cennych kamieni.

Napoleon wyznawał trzy zasady obowiązujące bezpośrednio po zakończonej bitwie, pierwsza – przechwycenie gotówki i cennych przedmiotów określane jako zwykła kontrybucja, druga – nakładanie kontrybucji uzgodnionej w traktacie pokojowym, określana jako nadzwyczajna kontrybucja i trzecia zasada – pokrycie wszystkich kosztów utrzymania armii przez przegraną stronę. Zadaniem Francji było jedynie pokrycie kosztów wyposażenia, ubrania i wyszkolenia. Miasta były plądrowane, a tak zwana ,,złota godzina”, to czas rabunku, zniszczeń i gwałtów na ludności cywilnej. Dziesiątki tysięcy jeńców wojennych wziętych do niewoli pracowało na polach i budowach Francji. Skutkiem prowadzonych zaborczych wojen były łupy wojenne jakie Napoleon ściągał do Paryża: całe biblioteki, archiwa, manuskrypty z biblioteki watykańskiej, kolekcje sztuki sakralnej zrabowane w kościołach i klasztorach, posągi z Rzymu, obrazy największych mistrzów takich jak Rubens, Raphael, Tycjan, Van Dyck, Michelangelo, Correggio, Rembrandt, rzeźby z Wiednia, Mediolanu, Parmy, Modeny, Bolonii, które dzisiaj możemy podziwiać w Muzeum w Luwrze, często nie uświadamiając sobie, że te wszystkie skarby zostały zwyczajnie zrabowane. Za możliwość ich obejrzenia jesteśmy gotowi stać w długiej kolejce i zapłacić za bilet wstępu. Skrupulatną ewidencję wszystkich tych łupów prowadziły komisje, które na zlecenie imperatora wysyłały je do stolicy Francji, bowiem zamysłem Napoleona było uczynienie Paryża miejscem kolektywnej pamięci, tu miały znaleźć się zbiory archiwalne z całego świata. Bonaparte planował także stworzenie swego rodzaju uniwersalnego muzeum, gdyż chciał uczynić paryskie zbiory najwspanialszymi na świecie.

Wyniszczająca wojna prowadzona przez Napoleona w Hiszpanii w latach 1808 – 1814 uznawana za pierwszą w nowożytnej historii wojnę narodowowyzwoleńczą, należała do wyjątkowo okrutnych. Okaleczanie genitaliów, wydłubywanie oczu, przybijanie do krzyży i drzwi, palenie żywcem, obdzieranie ze skóry, to metody walki stosowane przez obie strony pokazane w okropnościach wojny Francisco Goyi. Hiszpanie walczyli dzielnie zamieniając miasta i klasztory w twierdze, podpalali własne domy zajmowane przez wroga, bijąc się nawet wtedy, gdy dziesiątkowały ich choroby i głód. Wojska francuskie rekwirowały własności kościelne, kościoły i klasztory zamieniono w stajnie i koszary, dzieła sztuki masowo wywożono do Francji. Widocznym skutkiem wojny był upadek gospodarki hiszpańskiej, która nie była wstanie podnieść się na nogi jeszcze wiele lat po jej zakończeniu. Niestety Polacy i to w liczbie 20 tys. uczestniczyli w tej wojnie i co gorsza niektórzy z nas są dumni z szarży polskich szwoleżerów w bitwie pod Somosierrą, która otworzyła Napoleonowi drogę na Madryt i pozwoliła dokonać ostatecznego podboju Hiszpanii. Po wielu latach Napoleon przyznał, iż wojna w Hiszpanii była niesprawiedliwa i niemoralna, co nie przeszkodziło mu jeszcze w jej trakcie ruszyć na Moskwę, ale zanim to nastąpi w 1809 r. Napoleon zdąży jeszcze na sześć lat uwięzić papieża Piusa VII, a jeszcze wcześniej zająć Rzym po ogłoszeniu bulli ekskomunikującej cesarza, ,,rabusia Patrymonium św. Piotra”.

Inwazja na Moskwę w 1812 r. zapisze się w historii jako największa w dziejach ludzkości. Rekord ten zostanie pobity przez Hitlera, który w napaści na Rosję zgromadzi armię liczącą 4,7 mln żołnierzy. Uczestniczyło w niej 615 tys. żołnierzy, dla porównania, tyle wówczas mieszkańców liczył Paryż. Polacy stanowili w niej największy kontyngent (90 tys.) obok Austriaków, Prusaków, Szwajcarów, Holendrów i wielu innych nacji. Mniej więcej połowę armii stanowili Francuzi. Ciężar zaopatrzenia tej gigantycznej armii spoczywał głównie na obszarach zamieszkałych przez Polaków, a o skali całego przedsięwzięcia najlepiej może świadczyć fakt, iż należało zapewnić wyżywienie nie tylko żołnierzom, ale także dla 250 tys. koni, których wykorzystanie było bezprzykładne i przerażające. Podobny stosunek miał Bonaparte do życia żołnierzy. W przypływie szczerości przyznał się Metternichowi, że ,,z radością poświęci milion ludzi dla zapewnienia swego panowania”. Dla niektórych wyprawa na Rosję musiała zapewne stanowić przygodę, o czym świadczy 2 mln butelek wina, sławny osobisty kucharz marszałka Murata i prywatne powozy oficerów obładowane strojami wieczorowymi.

Wyprawa Napoleona na Moskwę była początkiem końca jego dominacji w Europie. Ze względów oczywistych Napoleon nie mógł znać maksymy marszałka Viscount Montgomery, która brzmi: „ Zasadą numer jeden, na pierwszej stronie podręcznika o wojnie jest: nie maszeruj na Moskwę”. Wielka armia straci w Rosji 200 tys. zabitych, 190 tys. dostanie się do niewoli, 180 tys. zdezerteruje. Większość żołnierzy nie umrze w bitwach, a najgroźniejszy okaże się tyfus i dezynteria, lipcowe i sierpniowe upały, brak wody (żołnierze pili koński mocz), a kilka miesięcy później, mróz. Ale zanim to nastąpi 7 września 1812 r. rozegra się jedna z najkrwawszych bitew od czasu wynalezienia prochu. Na polu bitwy pod Borodino poległo prawie 100 tys. żołnierzy. Jak pisał major Louis Joseph Vionnet, uczestnik bitwy ,,woda na polu bitwy była nasiąknięta krwią, że nawet konie odmawiały jej picia”. Na wyspie Świętej Heleny Napoleon miał powiedzieć: ,,Stawia mi się zarzut, iż nie zginąłem pod Waterloo, raczej powinienem zginąć w bitwie o Moskwę”.

Bitwa pod Borodino otworzyła francuskiemu Cesarzowi drogę do Moskwy, ale jednocześnie stała się przyczyną jego klęski. 14 września armia Bonapartego wkroczyła do opustoszałej Moskwy. Z 250 tys. jej mieszkańców pozostało w niej 15 tys. Z 9 tys. najważniejszych budynków, 6,5 tys. zostało doszczętnie spalonych. Rozpoczęło się plądrowanie miasta, jego pałaców i kościołów. Napoleon w liście do Mareta pisał: ,, Moskwa była pięknym miastem, 200 lat zabierze jej, aby odrobić straty”. W październiku rozpoczęła się ewakuacja poprzedzona wysadzeniem Kremla. O gigantycznej skali rabunku może najlepiej świadczyć fakt, iż do wywiezienia splądrowanych przedmiotów potrzeba było 40 tys. pojazdów. Złote i srebrne cenne przedmioty były przetapiane, aby łatwiej móc je wywieźć. Tak zachowywała się armia Napoleona, który uzasadniając cele wojny z Rosją miał oświadczyć: ,,Jestem tu, aby raz na zawsze skończyć z tym barbarzyńskim kolosem północy. Europa obejdzie się bez nich”. Co znamienne, w 1814 r. Francuzi z przerażeniem spodziewali się zemsty za zniszczenia i straty spowodowane przez Napoleona w Moskwie w 1812 r., ale Rosjanie w spokoju wkroczyli do Paryża i zgodnie z rozkazem cara Aleksandra I mieli obchodzić się z mieszkańcami po przyjacielsku, nie kierując się zemstą, bez naśladowania Francuzów w Rosji i tak też się stało. Nie dziwi więc, że Paryżanie wznosili entuzjastyczne okrzyki: ,,Niech żyje Aleksander! Ten, który przyniósł całej Europie pokój i dobrobyt”. Refleksem wykazała się delegacja z Mediolanu, która przekonana o kolejnym zwycięstwie Napoleona przybyła do Paryża, aby oddać mu hołd, a zorientowawszy się w porę, kto jest zwycięzcą, nie tracąc rezonansu, wzniosła okrzyk, ,,precz z tyranem, niech żyje koalicja”.

Decyzja o odwrocie Wielkiej Armii w 1812 r. była równoznaczna z jej całkowitą klęską. Rosjanie zastosowali taktykę spalonej ziemi, która polegała na niszczeniu i paleniu wszystkiego co mogło być przydatne Napoleonowi. Podczas odwrotu zamarzło bądź umarło z głodu lub wycieńczenia tysiące żołnierzy. ,,Żuli surowe końskie mięso i skóry własnych butów, nierzadko z głodu zjadali się nawzajem. Jeżeli schwytali ich Kozacy albo miejscowi chłopi, kończyli żywot nabici na pal, ugotowani we wrzątku, poćwiartowani lub zakopani żywcem w lesie.” Tak opisał odwrót Wielkiej Armii Sylvain Telson. Po stronie Rosyjskiej straty były także olbrzymie, 150 tys. zabitych, 300 tys. rannych. Strat po stronie ludności cywilnej nikt nie liczył. Znaczna cześć terytorium Polski i Litwy została zniszczona. ,,Francuzi mieli przynieść nam wolność, a zabierali nam buty”, skarżyli się polscy chłopi. Z 90 tys. polskich żołnierzy przeżyło jedynie 20 tys. Napoleon podobnie jak to miało miejsce w Egipcie, a w niedalekiej przyszłości będzie pod Waterloo, zgodnie ze swoją maksymą ,,Francuzi są jak kobiety, nie wolno pozostawiać je daleko zbyt długo”, nie czekając na zakończenie kampanii, powierzył dowództwo Muratowi, a sam w 13 dni dotarł do Paryża, pokonując dystans 1300 mil.

Katastrofa, którą zakończyła się bitwa pod Lipskiem zwana ,,Bitwą Narodów”, spowodowała odwrócenie się Francuzów od Napoleona, którzy mieli dość prowadzonych od 20 lat barbarzyńskich wojen i całych pokoleń setek tysięcy młodych ludzi siłą wcielanych do wojska. (Za czasów Napoleona poborem objęto 2,5 mln mężczyzn). Ludzie zapragnęli pokoju, gdyż Francja stopniowo stawała się drugoplanowym krajem na mapie Europy, a także dlatego, że dla wielu Francuzów upokarzający był widok Kozaków palących ogniska w Lasku Bulońskim i biwakujących na Champs-Elysee i Champ de Mars. Od czasów angielskiej okupacji Paryża w XV wieku, to Napoleon był pierwszym monarchą, który utracił stolicę Francji, mimo to w dalszym ciągu wierzył w realizację swojego głównego celu, jakim było zapewnienie dominacji Francji na świecie. Na zadane mu pytanie, ,,co powiedzą ludzie, gdy umrze,” odpowiedź brzmiała, ,,uf!” Sto dni, które upłynęły od powrotu z Elby, zakończone bitwą pod Waterloo, będzie kosztować życie jeszcze 100 tys. ludzi. Kariera Napoleona kończy się na wyspie św. Heleny, gdzie umiera 5 maja 1821 r.

Gdyby opisywane fakty miały miejsce współcześnie, to niewątpliwie Bonaparte musiałby stanąć przed trybunałem osądzającym jego czyny. A jaki wyrok wydaliby Państwo?


Bibliografia:
1.Andrew Roberts - ,,Napoleon”
2. Pieter Geyl - ,,Napoleon for and against”
3. Claude Ribbe - ,,Le crime de Napoleon”
4. Paul Johnson - ,,Napoleon”
5. Octave Aubry - ,,La vie privee de Napoleon”
6. Marlene Daut - ,,The Conversation” – University of Wirginia
7. Kornelia Rabitz, Małgorzata Matzke - ,,Napoleońska wystawa w Bonn”


Marek Czarnecki
adwokat, były poseł do Parlamentu Europejskiego oraz wojewoda bialsko-podlaski